Pisac w Peru żyje niedzielnym targiem. To wydarzenie głównie przyciąga turystów do tego małego miasteczka. Największy wybór towarów jest oczywiście rano, ale za to wieczorem ceny są o wiele niższe.
Okolice Cuzco są równie zachwycające jak samo miasto. Przyjechać tutaj i nie zwiedzić przynajmniej kilku pobliskich ruin, to prawdziwy grzech. Agencje turystyczne oferują wycieczki, można też skorzystać z transportu miejskiego i zwiedzić ruiny na własną rękę.
Do tej pory historycy nie są pewni znaczenia tego miejsca. Jedne teorie mówią że plac pokryty był złotymi płytami i składano tutaj ofiary przed rozpoczęciem działań wojennych, inne że było to święte miejsce, gdzie opłakiwano zmarłych.
Pełno tutaj restauracji, sklepów, zadbane toalety, miła odmiana od peruwiańskich i boliwijskich prowizorycznych przystanków autobusowych, bardzo często ulokowanych na poboczach ulic, gdzie nikt nic nie wie.
Trujillo, najważniejszy ośrodek miejski północnego Peru, położone jest tuż nad oceanem Spokojnym. Z Limy można się tu dostać nocnymi autobusami kursującymi codziennie wzdłuż Panamericany. Dla mnie to ostatni przystanek w tym kraju.
Na zwiedzanie kanionu warto poświęcić kilka dni. Niestety większość agencji turystycznych w Arequipa preferuje jednodniowe wycieczki, które są kompletną porażką. Większość czasu spędza się, niestety, w autobusie a na zobaczenie Colca zostaje raptem kilka godzin.
Gdy wreszcie dostajemy znak że autobus podjechał na stanowisko, okazuje się, że zamiast firmy, której zapłaciliśmy za bilet, jest inna, dwie klasy niższa. Przewoźnik u którego wykupiliśmy bilet za 20 soli sprzedał nas do innej, tańszej firmy...
Dzisiaj zwiedzamy najważniejszą atrakcję wyprawy – pustynią solną Uyuni w Boliwii. Najpierw jedziemy oglądać gigantyczne kaktusy porastające brzegi solanki, potem pędzimy 90 km na godzinę po spękanych płatach soli. Po horyzont nie widać nic, oprócz jaskrawej bieli.
Valle de la Luna – Moon Valley swoją nazwę zawdzięcza krajobrazowi jak z księżyca: surowe skały, olbrzymie wydmy piaskowe, solna pustynia – taki obrazek ciągnie się aż po horyzont.
Dwie krzyżujące się ulice, gliniane chatki na wysokość jednego piętra, wielkie bezpańskie psy grzejące się na słońcu, parę drzew, poza tym – zero roślinności. A gdzie palmy i lejące się ze skał wodospady, bo tak zawsze wyobrażałam sobie oazę na pustyni…