Gripsholm
Król Zygmunt urodził się w więzieniu
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Ogromne, renesansowe zamczysko wznosi się nad samym brzegiem jeziora Mälaren. W jednej z przysadzistych okrągłych baszt w 1566 roku w królewskiej rodzinie Wazów urodził się Zygmunt, późniejszy, trzeci tego imienia, król Polski. Gratka dla tych, którzy w swych podróżach szukają poloników.
Pierwszą twierdzę wybudował tu w 1380 roku Bo Johnson Grip, kanclerz szwedzkiego dworu. Stąd jego nazwa: Gripsholm. Sto pięćdziesiąt lat później przejął ją Gustaw I Waza i przebudował w duchu renesansu urządzając tu jedną z królewskich rezydencji.
Rodzinne porachunki Wazów
W tym to właśnie zamczysku przez sześć lat król Eryk XIV zwany Szalonym więził swego przyrodniego brata Jana i jego żonę Katarzynę Jagiellonkę. Podejrzewał ich bowiem, że spiskują przeciw niemu z Rzeczpospolitą. Pewnie słusznie, jak wskazują późniejsze wypadki. Jan obalił brata i sam zasiadł na tronie, a dobre kontakty z zamorskim krajem zakończyły się elekcją Zygmunta na króla Rzeczypospolitej.
Polonika na szwedzkim zamku
Teraz w potężnej twierdzy stojącej na skraju miasteczka Mariefred znajduje się muzeum. Przestronne wnętrza i zapełnione są sprzętami gromadzonymi tu przez wieki przez panujące rodziny rodzinę. Znać też zamorskie kontakty królestwa. Wśród czterech tysięcy obrazów znajdziemy tu portrety polskich królów: Zygmunta I, Zygmunta III i Stanisława Augusta Poniatowskiego. Z zamkowych okien roztacza się piękny widok na jezioro. Można tu przypłynąć statkiem z odległego o 60 kilometrów Sztokholmu. Przystań znajduje się w pobliżu ratusza. Taka wyprawa musi jednak trwać cały dzień, bo rejs tylko w jedną stronę trwa ponad trzy godziny.
Można też dojechać ze stolicy smochodem, ale parkingi są płatne. A parkowanie dla cudzoziemca to zmora, bo pod każdym szyldem z literą P znajdują się szczegółowe tłumaczenia, komu i na jakich zasadach wolno tam stanąć. Oczywiście po szwedzku, który to jest czasami podobny do niemieckiego, rzadziej do angielskiego, ale nie aż tak, żeby rozszyfrować, o co im na Boga chodzi! A chodzi z reguły o to, że płacąc za parking, należy ustawić w aucie na desce rozdzielczej urządzenie przypominające budzik, które będzie wskazywać, o której godzinie zaparkowaliśmy. Praworządni Szwedzi oczywiście nigdy nie oszukują. Ja nawet takowe miałam w aucie, jakiego użyczyła mi moja mieszkająca w Szwecji znajoma, ale zapomniała mi wytłumaczyć do czego służy, więc machnęłąm ręką, stanęłam na pierwszym lepszym znalezionym wolnym miejscu i postanowiłam liczyć na szczęście. Udało się, ale nie polecam, bo mandaty w Szwecji – jak i wiele innych rzeczy -są potwornie drogie. A skąd tę piekielną maszynę ma wytrzasnąć cudzoziemiec, pojęcia nie mam.