Luang Prabang
Prawdziwy złodziej czasu
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Jakbym miała opisać Luang Prabang jakimś kolorem, byłby to bez wątpienia kolor pomarańczowy.
Pomarańczowe są kwiaty kwitnących drzew, tutejsze budynki, mury świątyń, ale przede wszystkim charakterystyczne szaty mnichów, którzy w większości zamieszkują to miejsce, starsi, młodzi a nawet całkiem małe dzieci. Są to niezwykli ludzie, wyciszeni, uprzejmi i sympatyczni, zawsze uśmiechnięci, bardzo często zagadują przyjezdnych turystów żeby podszkolić swój angielski. Przy okazji są bardzo ciekawi i z radością wysłuchują historii podróżników. Luang Prabang to prawdziwa perła na mapie Laosu. Trafiam tutaj przypadkiem i chcę zostać jak najdłużej. To miasto uwodzi od pierwszego wejrzenia swoim spokojem i pięknem.
Całe Luang Prabang to w zasadzie kilka uliczek. Życie skupia się wzdłuż głównej drogi, tutaj znajduje się też miejski targ, otwierany tuż przed zmrokiem, można na nim kupić ręcznie robioną biżuterię, egzotyczne jedzenie czy ?spodnie rybaka? ? wiązane na troki luźne, wielobarwne spodnie, bardzo popularne w całej Azji. Kilka kroków od centrum znajdują się dwa najbardziej znane w mieście budynki ? pałac królewski Haw Kham, obecnie przerobiony na muzeum oraz świątynia Wat Xieng Thong. Poza tym praktycznie na każdym kroku można się natchnąć na jakąś kapliczkę, świątynię czy posąg Buddy.
Najlepiej zwiedzać miasto późnym popołudniem z orzeźwiającym, owocowym koktajlem w ręku. Takie napoje są tutaj bardzo popularne, przyrządzane są w każdej restauracji czy na straganie. Owoce najpierw są miksowane a następnie przelewane? do plastikowej reklamówki. Wystarczy chwycić za uszy, włożyć do środka słomkę i napój na wynos jest gotowy. Laos słynie też z napojów wysokoprocentowych, będąc w okolicy na pewno warto spróbować lokalnej whisky ryżowej Lao Lao (często nazywanej whisky Mekongu). Nazwa trunku bynajmniej nie oznacza tego samego słowa powtórzonego dwa razy. W rzeczywistości są to dwa różne słowa, z których pierwsze oznacza alkohol a drugie nazwę kraju (oba słowa wymawia się w innych tonacjach ? stąd można dostrzec różnicę). Tradycyjnie Lao Lao pite jest przez długie bambusowe rurki z glinianych naczyń, ale w każdym zakątku kraju można też nabyć trunek w szklanych butelkach.
Jeżeli zaś chodzi o jedzenie, to tutejszym popisowym daniem jest mini grill w stylu Laoskim. Na środku stołu ustawiany jest specjalne podgrzewany i wyprofilowany garnek. Na samym czubku kładzie się tłuszcz który roztapiając się spływa po ściankach naczynia. Następnie kelner układa w nim mięso i warzywa a wszystko zalewa pachnącym bulionem. Mięso je się bezpośrednio z garnka, zaś aromatyczny bulion przelewany jest do malutkich miseczek. Całość smakuje znakomicie.
Miasto leży w niezwykle malowniczym miejscu, gdzie rzeka Nam Khan wpada do Mekongu. Zatopione w zieleni nabrzeża są idealnym miejscem do spacerów i przejażdżek rowerowych. Już pierwszego dnia wybieram się na krótki spacer po okolicy. Nad rzeką kilku młodych mnichów pyta mnie skąd pochodzę. Potem zaglądam do kilku starych świątyń i sklepów z pamiątkami. W małej restauracyjce spotykam dwóch anglików, których poznałam w autobusie z Wietnamu. Jednak prawdziwa niespodzianka czeka na mnie po południu. W kafejce internetowej spotykam znajomego, którego poznałam pół roku wcześniej spędzając wakacje na Fidżi. Następnego dnia jedziemy razem do pobliskiego parku słynącego z przepięknych wodospadów i ogrodu z dzikimi zwierzętami. Popularną atrakcją miasta są również jaskinie z wielkimi posągami Buddy które zwiedza się pływając łódką w podziemnej rzece.
Całe miasto, jak i okolice, są absolutnie bezpieczne, nie ma tutaj żadnego zagrożenia, no może poza jednym. Luang Prabang to prawdziwy złodziej czasu? Mimo że na początku planowałam zostać tutaj tylko parę dni, mój pobyt przedłużył się do ponad tygodnia. Chętnie zostałabym jeszcze dużej, bo Luang Prabang to jedno z tych miejsc z których po prostu nie chce się wyjeżdżać.
Dodaj komentarz