Popayan
Spotkanie z Kolumbią
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
?Colombia es pasión? (Kolumbia to pasja) ? wielki slogan reklamujący kraj wita mnie już na granicy. Czym jest ta pasja i jak się ona objawia? Chcę to sprawdzić i przekonać się, czy wszystko co do tej pory słyszałam, źle i dobrze o Kolumbii, okaże się prawdą…
Razem ze Szkotem Eddie?m ? podróżnikiem amatorem i miłośnikiem czerwonego barszczu ? ustawiamy się na końcu długiej kolejki na granicy Ekwador-Kolumbia. Okres przedświąteczny bynajmniej nie sprzyja pospiechowi, po kilku godzinach czekania znudzony urzędnik ospale wbija pieczątkę do paszportu. W autobusie zerkam przez okno. Wyobraźnia włącza się zaraz po przekroczeniu granicy: żołnierze z karabinami stają się powszechnym widokiem, po paru minutach ? nie można zapomnieć, że jesteśmy w kraju, w którym panuje wojna partyzancka.
W Ipales ? przygranicznym mieście ? przesiadamy się na autobus do Popayan ? najstarszego miasta kolonialnego w południowej Kolumbii. Podczas drogi naszą rozmowę skutecznie zagłusza dudniąca z głośników muzyka. Tutaj salsa to styl życia, albo ją pokochasz, albo znienawidzisz. Nasz autobus przypomina bardziej dyskotekę na kółkach, niż normalny środek transportu. Zadowoleni pasażerowie nic sobie nie robią z gorąca i śpiewają piosenki kołysząc się do rytmu. Po drodze mijamy Pasto ? miasteczko słynące z corocznego karnawału ?Negros i Blancos”. To stara tradycja wywodząca się jeszcze z czasów niewolnictwa, gdy biali pozwalali czarnym celebrować święto obchodzone na początku stycznia. W tych dniach właściciele na znak solidarności malowali twarze na czarno, kolejne dni niewolnicy pokrywali swoje twarze farbą białą. Tradycja ta przetrwała do dnia dzisiejszego, a obecny karnawał trwa kilka dni i jest rozsławiony w całej Ameryce Południowej. Do Popayan dojeżdżamy grubo po północy. Zwiedzanie miasta zacznę z samego rana, a tymczasem zasypiam z głową szumiąca od salsy, podekscytowana, co przyniesie jutro.
Dzień rozpoczynam od świeżo wyciśniętego soku z owoców ? słynne kolumbijskie smoothies to moja miłość od pierwszego łyku. Można tutaj spróbować najdziwniejszych owoców niespotykanych nigdzie indziej, jak guanabana, lulo czy granadilla. Kolumbijczycy bardzo często łączą je z mlekiem, co ? moim zdaniem ? nie zawsze się sprawdza (ananas z mlekiem ? brrrr?)
Popayan, zwane również białym miastem, pełne jest kolonialnej architektury, z labiryntem wąskich, krętych uliczek, w których bardzo łatwo się zgubić i romantycznych drewnianych balkonów. To stąd pochodzi aż 17 prezydentów, znajduje się tu także jeden z najstarszych uniwersytetów Kolumbii. Żałuję, że nie mam czasu wybrać się do pobliskiego Parku Narodowego Puracé, słynącego z pięknych wodospadów, gorących źródeł, ale przede wszystkim z aż 10 wulkanów, w tym dwóch ? wciąż aktywnych.
Czas mnie goni, trzeba ruszać w dalszą drogę. Właścicielka hostelu daje mi ostatnie namiary na autobus a także podaje cenę, do jakiej powinnam się targować: w Kolumbii należy wcześniej wynegocjować cenę biletu. Przesympatyczny taksówkarz uczy mnie tez mojego pierwszego kolumbijskiego słowa ? ?chévere?, co znaczy super, dobrze, pięknie.
Dodaj komentarz