Santa Marta
Gwarno w mieście, tłoczno na plaży
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Razem z Aleidą nocnym autobusem wybieramy się do Santa Marta – miasteczka na wybrzeżu, słynącego z pięknych plaż i niesamowitej atmosfery.
Od samego początku urzeka mnie optymizm i serdeczność Costeños – mieszkańców wybrzeża. Niestety jest i zła strona: mężczyźni tutaj głośniej niż w reszcie kraju zachwycają się urodą płci przeciwnej, co na początku bardzo denerwuje, ale też szybko można się przyzwyczaić, tak jak do wszędobylskiego „Mi Amor” którym zwracają się do siebie Costeños.
Naszym celem jest dzielnica El Rodadero – nowa cześć miasta, słynąca z dobrych restauracji, nocnych klubów i pięknej plaży. Niestety, na miejscu zastajemy hałaśliwy kurort z olbrzymimi amerykańskimi liniowcami zasłaniającymi widoki. Szybko wiec ewakuujemy się do starego miasta.
Malutki hostel „Las Vegas” to nasza jedyna opcja zakwaterowania w zapełnionym turystami mieście. Na szczęście lokalizacja jest idealna, blisko plaży i Plaza de Bolivar. Centralny plac otoczony gmachami głównych banków Kolumbii nie robi jednak wrażenia. Mnie zaciekawia stojące na rogu Museo del Oro z interesującą kolekcją z okresu prekolumbijskiego, imponująca jest również replika Ciudad Perdida – zaginionego miasta, ulokowanego w górach Sierra Nevada de Santa Marta, będącego starodawnym centrum ludu Tayrona. Stojąca na sąsiednim, mniejszym placu katedra to podobno najstarszy kościół kraju. Wieczorem jedziemy do niedalekiego Quinta de San Pedro Alejandrino – dziś muzeum ale dawniej ostatni dom Simona Bolivara.
Z samego rana miejskim autobusem pełnym salsy udajemy sie do oddalonej o parę kilometrów wioski rybackiej Taganga, znanej z pięknej plaży. Kretą ścieżką prowadzącą przez strome klify, ale za to z przepięknym widokiem na turkusową wodę, trafiamy na Playa Grande. Niestety, plaża jest mocno zabrudzona, a o relaksie można co najwyżej pomarzyć. Średnio co pięć sekund przed ręcznikiem pojawia się nowy sprzedawca z lodami, napojami, masażem, płytami z muzyką itd. Nie pozostaje nic innego, jak nauczyć się ich ignorować tak jak komentatorów żeńskiej urody. Wieczorem przy piwie costeña żegnam się z Aleidą – to już koniec jej urlopu i musi wracać do Bogoty. Od tej pory znowu będę podróżować sama.
Dodaj komentarz