Grünhainichen
Aniołki mają zielone skrzydełka

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Kto zobaczy małego drewnianego aniołka z zielonymi skrzydełkami, na których naliczy po jedenaście białych kropek, może być pewien, że pochodzi on z manufaktury Wendt & Kühn. Firma ma swoją siedzibę w Grünhainichen, miejscowości położonej wysoko w Rudawach, w Saksonii.
Manufaktura w tym roku obchodziła stulecie działalności. W 1915 roku dwie młode dziewczyny Grete Wendt i Grete Kühn, absolwentki drezdeńskiej Akademii Sztuk Pięknych założyły manufakturę wytwarzająca drewniane figurki. Pomysł zaczerpnęły z lokalnych rudawskich tradycji ? mieszkańcy tutejszych gór od wieków zarabiali wytwarzając przedmioty z drewna ? zarówno użytkowe jak i ozdobne. Dość wspomnieć o rudawskich dziadkach do orzechów, piramidach bożonarodzeniowych czy zdobnych w postaci górników i aniołów świątecznych świecznikach w kształcie łuków. Pomysł chwycił i panie zaczęły odnosić sukcesy.
Szczególny kontrakt sufrażystek
Feministki zawarły kontrakt, że żaden facet nie będzie im się do interesu wtrącał. Umówiły się, że jeśli któraś z nich wyjdzie za mąż, będzie musiała opuścić firmę. I tak się stało. W 1920 roku Grete Kühn odeszła. Założyła własny zakład o podobnym profilu, ale nie odniosła już takiego sukcesu. Firma, zachowując markę, została przy Grecie Wendt, która za mąż nie wyszła. Wspierała ją jednak żona brata, również absolwentka dresdeńskiej akademii, brat, potem rodzinne przedsiębiorstwo przejęli (jednak) ich synowie. Obecnie firmą zarządza trzecie pokolenie w osobie Claudii Baer z domu Wendt.
Trudne chwile
Sto lat nie było oczywiście jedynie pasmem sukcesów a dwa momenty wydaja się być szczególnie trudne. W czasie II wojny światowej firma zobowiązana była do przestawienia produkcji na służącą wojsku. Brat Grety, Johannes wpadł na pomysł, że będzie produkował drewniane modele dla szkół oficerskich, które służyć będą kształceniu wojskowych. O tym epizodzie przypomina stojący w muzealnej gablocie model wojskowego transportera z niemieckim czarno-białym krzyżem. Drugi trudny moment miał miejsce w czasach NRD. Manufaktura została upaństwowiona i zmieniła nazwę na WEB Werk-Kunst. Jak widać zachowano w nazwie litery W i K, zatrudniono też Hansa Wendta na stanowisku dyrektora. Ale trzeba było prawie dwudziestu lat i rewolucji, by manufaktura wróciła w ręce rodziny.
Praca wre
Dziś firma zatrudnia kilkadziesiąt osób i jest znana na całym świecie. To rzeczywiście manufaktura, większość czynności wykonuje się tu ręcznie. Maszynowo, ale nie bez udziału ludzi, toczy się tylko ogólne kształty poszczególnych elementów. Potem ? składanie, malowanie, pakowanie ? wszystko dzieje się krok po kroku z zastosowaniem tylko najprostszych narzędzi. Teraz w grudniu trwa produkcja wiosennych kolekcji.
Towar raczej luksusowy
Na co dzień manufaktura nie jest dostępna do zwiedzania, zobaczyć można jedynie wystawę opowiadającą o stuletniej historii zakładu oraz pokazującą, jak zmieniał się ogromny asortyment figurek. Oczywiście na miejscu jest sklep. Wyroby z marką Wendt & Kühn nie są jednak tanie. Najdrobniejszy aniołek kosztuje kilkanaście euro, a widziałam też pozytywkę (na jednym ze zdjęć) za 2,5 tysiąca. Produktów manufaktury z Grünhainichen nie należy też szukać na jarmarcznych straganach adwentowych, a w sklepach z luksusowymi gadżetami.
Dodaj komentarz