Oulu
Słońce też się nie spieszy?

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Jedziemy. Jest ładnie. Droga wije się przez las. Tęcza jest zjawiskiem nadprogramowym, zupełnie nie szkodzi, że nie całkiem naturalnym. I dalej… Dalej też ładnie.
Zaczynają się pagórki. Znajdujemy odpowiednie miejsce – kawałek trawki nad jeziorkiem, pierwsze kamienie wystające z wody– atmosfera niemal podniosła. Klecimy jakieś szybkie jadło, rozmawiamy, jest fajnie.
Droga pachnie północną przygodą. Teren faluje dość malowniczo. Po bokach tylko brzózki-mizerotki. Jakoś tak wyobrażałem sobie zawsze tereny, gdzie rosyjska tajga ustępuje miejsca tundrze. Liche roślinki walczące z klimatem. Surowa północ. Bezludzie… I – zaskoczenie: przy drodze przystaneczek autobusowy, zbudowany na wzór fińskiego domku, z obowiązkowymi pelargoniami w oknie – „w samym środku niczego”. Moja babcia w takich razach mawiała „Popatrz: i tu ludzie żyją”… Zastanawiamy się – skoro tu takie odludzie, to jak będzie na Nordkappie?
Do Oulu dojeżdżamy wieczorem. Po kolacji idziemy na spacer nad morze. Około północy obserwujemy dziwny pokaz w wykonaniu słońca. Polega na tym, że jest ono tuż nad widnokręgiem i przesuwa się wzdłuż niego prawie się nie zbliżając do „linii zanurzenia”. To całkiem inaczej niż u nas, gdzie słonko im bliżej horyzontu tym bardziej przyspiesza, a ostatni akt „wskakiwania do wody” trwa chyba kilkanaście sekund. A tu nie. Skandynawia. Spoko. Spokojnie wracam na kamping po aparat i Ania macha serię zdjęć. Słońce zachodzi przez pół godziny. Prawie jak na planecie Małego Księcia. Pycha!
* * *
Budzimy się na kampingu Nallikari. Jednak jasność dzienna różni się od nocnej. Jest po pierwsze jaśniejsza, a po drugie jednak słoneczna…
Dodaj komentarz