Angkor
Ta Prohm, czyli bogaty „Przodek Brahmy”
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
W labiryncie sal i dziedzińców
Przy głównej drodze do świątyni, już na terenie jej kompleksu, mijam 6-osobową orkiestrę grającą na narodowych instrumentach i zbierającą datki. Główne wejście do świątyni zbudowanej na planie korytarzowym, znajduje się jak zwykle od wschodu. Prowadzi przez ponad 50 metrowej szerokości gopuram – pawilon wejściowy o kształcie krzyża z wydłużonymi ramionami bocznymi. Styka się on z czwartym pasem murów. Po obu stronach gopuramu, tuż za murami, stoi pięć prasatów – wież o kształcie piramid. Za nim są dwa dziedzińce z prostokątnymi stawami. Idąc dalej mijam od południa rozległą Halę Tancerek. Obchodzę ją i przez jeden z kolejnych gopuramów – pawilonów w trzecim pasie murów. Przechodzę mijając liczne sale, pomieszczenia oraz dziedzińce między murami i bramy w drugim, a następnie pierwszym pasie murów. Ich kolejność, nie tylko w tym zabytku, liczona jest od wewnętrznego, najbliższego świątyni, do zewnętrznego pasa murów. W końcu docieram do Sali Kolumnowej, Biblioteki oraz centralnego prasatu – najważniejszego miejsca świątyni.
W scenerii filmów Indiana Jones
Brzmi to dosyć prosto, ale nie są to kolejne sale, korytarze i inne pomieszczenia bądź ogrody europejskich zamków czy pałaców. Lecz ruiny średniowiecznych kamiennych budowli w dżungli rosnącej między nimi i… w nich. Trochę drzew i krzewów wycięto, ale generalnie ten zespół świątynny postanowiono zachować w takim stanie, w jakim został odkryty. A jest to przecież ogromny kompleks. Odległości między poszczególnymi jego budowlami wahają się od kilkudziesięciu do350 metrów. W zwieńczeniach bram-wież wykute są wielkie, kilkumetrowej wielkości i patrzące na wszystkie strony świata twarze. Ściany kamiennych budynków pokrywają głębokie płaskorzeźby bogów i tancerek. Przepięknie zdobione są wykute w kamieniu obramowania drzwi i okien. A wszystko porasta soczysta dżungla z koronami drzew wznoszącymi się wysoko nad najwyższymi szczytami budowli. Szare korzenie wciskają się, jak węże, między skalne bloki konstrukcji. Obejmują, jak ramionami kulturystów, płaskorzeźby. Spływają po dachach i ścianach budowli jak wodospady. Ludzie krążący w tym zaczarowanym świecie są malutcy i wydają się bezradni.
Podziwiać można godzinami…
Przechodzę kamiennymi korytarzami o sklepieniach przypominających mi… niemal identyczne widziane w antycznych murach cyklopich na Peloponezie i wewnętrzne przejścia świątyń Majów na Jukatanie. Oglądam oraz fotografuję wspaniale wykute przed wiekami w kamieniu postacie bogów i tancerek, girlandy kwiatów, liści i inne dekoracje. Podziwiać to można godzinami dostając z zachwytu zawrotów głowy. A także po prostu siąść gdzieś na korzeniu którego z drzew, chłonąc wrażenia i napawać się tymi widokami. Chociaż utrudniają to jednak przewalające się tłumy turystów z całego świata. Przecież świątynia Ta Prohm jest jedną z najpiękniejszych w całym zespole Angkor.







Dodaj komentarz