Lohimaa
Nie po to się łowi ryby, aby je zjeść
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Naukę wędkarstwa w ośrodku Lohimaa zaczęliśmy, jak wszyscy początkujący wędkarze, od poznawania tajników łowienia pstrągów.
Otrzymaliśmy nieprzemakalne spodnie sięgające niemal podbródków, również nieprzemakalne buty ? coś pośredniego między używanymi do trampingu w górach i starego typu narciarskimi oraz kurtki z kapturami i przytwierdzonymi do nich na plecach magnetycznie podbierakami do ryb. I ? oczywiście ? wędki oraz zestawy sztucznych owadów z haczykami na ryby. Wyglądaliśmy w tym trochę jak astronauci, bardziej jednak jak ratownicy w kombinezonach stosowanych w trakcie awarii chemicznych.
Instruktorzy wędkarstwa zaprowadzili nas nad sadzawkę z bieżącą wodą, pełną widocznych z brzegu pstrągów. Sądziliśmy ? naiwni ? że co złowimy, to będziemy jeść na kolację. Była to jednak zarówno lekcja posługiwania się wędkami i innym sprzętem wędkarskim, jak i fińskiego sposobu łowienia. W kraju tym rzadko bowiem ryby łowi się po to, aby je następnie zjeść. Generalnie tylko aby je? złowić i wypuścić z powrotem do rzeki czy jeziora.
Po opanowaniu podstaw rzucania do wody wędziskiem żyłki z przynętą oraz powolnego jej holowania, aby zwabić pstrągi, zaczęło się łowienie. Ryby brały nieźle. Pierwsza, chyba duża sztuka, bo poczułem jej ciężar i siłę, zdołała jednak zerwać się z wędki wraz z przynętą i haczykiem. Po zmianie haczyka i sztucznego owada czułem i widziałem co najmniej 20 razy jak inne ryby podchodziły do ?mojej? przynęty, ale w ostatniej chwili rezygnowały z jej połknięcia.
Inni mieli więcej szczęścia, chociaż nie wszystkim ryby ?brały?. Każdemu sukcesowi towarzyszyła identyczna procedura. Rybę przyholowaną w wodzie do brzegu podbierało się, przeważnie przy pomocy kogoś innego, bo wprawy w tym nie mieliśmy, specjalną siatką z rączką. Następnie instruktor, najpierw umoczywszy ręce w wodzie aby nie zetrzeć śluzu pokrywającego skórę ryb, delikatnie oswobadzał rybę z haczyka, pokazywał ją oraz? z powrotem wrzucał do wody.
Kolejny etap wędkowania, już nie w pełnej ryb sadzawce, lecz w rwącej rzeczce (dwukilometrowy jej odcinek należy do ośrodka), zakończył się niepowodzeniem. Pomimo wchodzenia nawet na środek nurtu, między kamienie i sterczące skałki, po pas w wodzie, nikomu nie udało się niczego złowić. Pociechą miała być informacja, że to nie główny sezon łowienia pstrągów. Ale później, obserwując parokrotnie miejscowego wędkarza, z pasją rzucającego raz za razem wędkę, mogłem stwierdzić, że i on pozostał bez trofeów.
Dodaj komentarz