Nazca
Tajemnicze indiańskie rysunki
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Żeby zobaczyć słynne rysunki na płaskowyżu Nazca chętnych nie brakuje. Z Cuzco prowadzi tutaj, droga-serpentyna (co wrażliwsi powinni zaopatrzyć się na wszelki wypadek w jakieś woreczki, bo praktycznie cały czas autobus albo skręca w prawo, albo w lewo).
Nazca to małe miasteczko na środku pustyni. Pomimo światowej atrakcji, jaka niewątpliwie są gigantyczne rysunki, miasto żyje powolnym rytmem i rzadko kiedy można tutaj wpaść na drugiego turystę. Może dlatego, że często po obejrzeniu linii, szybko wyjeżdża się z tego pozbawionego innych atrakcji miejsca.
Bilet na przelot awionetką można wykupić w każdej agencji turystycznej. Można też pojechać na lotnisko i tam dopełnić wszystkich formalności. Najlepsza widoczność jest rano. Ceny zależą od wielkości samolotu i wysokości, na której będzie latał. Decyduję się na najdroższy, mały, czteroosobowy samolot, latający najniżej. Pilot jest bardzo miły, mówi po angielsku i tłumaczy, gdzie akurat się znajdujemy. Cały lot trwa zaledwie 20 minut i jest prawdziwą męką dla żołądka. Okrążamy kilkakrotnie każdy rysunek, żeby wszyscy mogli mu się dokładnie przyjrzeć, warto wiec wcześniej zjeść zaledwie lekkie śniadanie…
Nikt dokładnie nie wie dlaczego Indianie Nazca zrobili te gigantyczne, widoczne jedynie z nieba rysunki. Teorii jest wiele, niektórzy uważają, że był to swego rodzaju kalendarz astronomiczny, inni, że Indianie w ten sposób chcieli oddać kult swoim bogom. Nie brakuje też opinii że jest to lądowisko dla przybyszów z kosmosu. Jedno jest pewne, stworzenie tych rysunków było niewyobrażalnym wysiłkiem i niesamowitym wizjonerstwem. Niektóre linie ciągną się na odległość nawet 8 kilometrów.
Przez kapryśną pogodę (silny wiatr zmienia parokrotnie położenie chmur) oglądanie rysunków to swego rodzaju totolotek. Ja mam duże szczęście, niebo jest czyste i niebieskie, a linie wydają się prawie na wyciągniecie reki. Rysunki znajdują się na obszarze 50 kilometrów kwadratowych i przedstawiają najczęściej rośliny, zwierzęta i figury geometryczne. Mnie najbardziej spodobała się małpa z bardzo precyzyjnie wykonanym ogonem, oraz kondor zajmujący powierzchnię prawie 150 metrów.
Wieczorem chcę jeszcze zajrzeć do miejscowego planetarium, ale w ostatniej chwili rezygnuję i idę na spacer. Miasto jest ciche i wyludnione. Kto by pomyślał, że skrywa taką tajemnicę.
Wyjeżdżam z samego rana. Pani z dworca nawet nie zerkając na mój bilet usadza mnie w autobusie w tzw. pierwszej klasie. To lepsze miejsca, z klimatyzacją, większymi fotelami, oddzielone od reszty pasażerów drzwiami. Nic się nie odzywam na pomyłkę, bo przecież wykupiłam bilet drugiej klasy. Do Limy przybędę wiec w komfortowych warunkach, w jakich nie zdarzyło mi się podróżować od dawna…
Dodaj komentarz