San Blas
Raj u brzegów Panamy
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Sławna Panamericana ciągnąca sie od południa Argentyny aż do Alaski, urywa się tylko na jednym odcinku, tam gdzie dżungla uniemożliwia przejazd droga lądowa z Ameryki Południowej do Ameryki Środkowej.
Legalnie z Kolumbii do Panamy można wiec przedostać się na dwa sposoby. Samolotem, lot nie jest kosztowny i trawa zaledwie parę godzin, lub drogą morską ? podroż o wiele droższa, dłuższa i znacznie bardziej ekscytująca.
Moja morska przygoda zaczyna się jeszcze w Cartagenie. Poszukiwanie odpowiedniego jachtu trwa parę dni. Trzeba uważać, bo bardzo często zdarza się, że kolumbijscy kapitanowie przemycają kokainę albo sami są pod jej wpływem. Dlatego należy wcześniej przeprowadzić dokładny wywiad, sprawdzić łódź oraz załogę. Trzeciego dnia poszukiwań poznaję JC ? skrót od Juan Carlos ? sympatycznego, wygadanego i ? co najważniejsze ?wydaje się, że godnego zaufania. Na jachcie, oprócz trzyosobowej załogi, jest ośmiu pasażerów, prawie każdy z innego zakątka świata.
Przed nami dwa dni na otwartym morzu plus dwa dni na bajecznych wyspach San Blas. Ten archipelag to miejsce bardzo specyficzne, bez turystów, bez hoteli, dzikie i niedostępne. Zamieszkują je Indianie Kuna, którzy od lat walczą o autonomię. Nie uważają się za obywateli Panamy, żyją we własnym świecie, starają się wciąż opierać cywilizacji. Nim jednak spotkamy Indian, trzeba przetrwać dwa dni na morzu, a czas jest dość niefortunny ? zaraz po trzęsieniu ziemi na Haiti woda jest niespokojna. Choroba morska trzyma wszystkich w łóżkach, tylko dwaj Niemcy, popijając piwo, żartując z załogą.
Po dwóch dniach zostawiamy za plecami rozległą wodę, teraz dookoła widać tylko malutkie plamki ? to wysepki San Blas. Jeżeli Kuna wyrażą zgodę, będziemy mogli przenocować na lądzie. Wysepka ma zaledwie parę metrów długości i jeszcze mniej w szerokości, z małą chatka na środku i kilkoma palmami kokosowymi. Indianie zgadzają się na naszą obecność pod warunkiem, że będziemy się od nich trzymać z daleka. Na tak małej wyspie będzie to dość trudne zadanie ale mimo wszystko zostajemy na lądzie. Dzień mija na kąpieli w krystalicznie czystej wodzie, wylegiwaniu się na piasku, sesji zdjęciowej z rozgwiazdami. Na kolację Kuna sprzedają nam homary, po dolarze za sztukę. Grillowane na małych piecykach smakują przepysznie. Dbanie o higienę osobistą w tak dzikim miejscu jest trochę trudne, toaleta ustawiona na balach na morzu to tylko obudowana deskami dziura w podłodze. Wszystkie nieczystości lądują? z powrotem wodzie. Prysznic polega na polewaniu się wodą z drewnianego, dziurawego wiadra. Woda pochodzi z wykopanej mini studni, pełnej malutkich robaczków i gąsienic, które potem trzeba wyciągać sobie z włosów, jeżeli chce się umyć głowę.
Pod koniec dnia siedzimy na plaży, popijając rum ? jak to żeglarze ? podziwiamy przepiękny zachód słońca. Potem każdy zabiera swój materac z jachtu i rozkłada się pod dowolnie wybraną palmą. Powoli latarki gasną zostawiając tylko odbijające się w wodzie gwiazdy. Ranek należy do tych cudownych poranków, gdy wstajemy nie będąc pewnym gdzie jesteśmy, unosimy głowę i nagle przed nami rozciąga się widok tak piękny, że wydaje nam się, że wciąż śnimy, bezkresne morze, palmy i słońce.
Wszyscy robimy sobie śniadanie ? owocową sałatkę i kawę z mlekiem w proszku. Potem płyniemy na kolejną wyspę. Tym razem ta jest większa, obejście jej zajmuje ok. 15 minut. JC przestrzega, żebyśmy po żadnym pozorem nie zbierali kokosów. Kokosy to tutaj żyła złota, Kuna zaopatrują w nie całą Kolumbię i Panamę.
Niestety z powodu mielizny łódź nie może dopłynąć do brzegu a ponton też gdzieś się ulotnił. Aby zwiedzić wysepkę zostaje jedno wyjście, zeskoczyć do wody i popłynąć wpław. Rozwiązanie dobre, gdy jest się szczęśliwym posiadaczem wodoodpornego aparatu fotograficznego. Po kilku chwilach kręcenia się po łódce w poszukiwaniu rozwiązania, JC podsuwa nam genialny pomysł. Musimy tylko opróżnić cooler ? pojemnik który utrzymuje naszą wodę i piwo Niemców w przyjemnej, chłodnej temperaturze. Wkładamy do niego wszystkie aparaty, ręczniki i całą resztę rzeczy potrzebnych do udanego plażowania. Cooler jest zrobiony ze styropianu więc pięknie unosi się po powierzchni wody popychany prze nas wszystkich. Nawet Indianie Kuna są pod wrażeniem naszej pomysłowości, w nagrodę dostajemy po kokosie.
Po drugiej stronie wyspy znajduję bajeczną plażę, kawałek nieba na ziemi, z fotogenicznie opadającymi do morza palmami. Wieczór kończymy przy ognisku i rozmowach. Na kolację mamy pyszną grillowaną rybę (Indianie łapią je na nitkę z muchą) i ryż z mleczkiem kokosowym. Znowu spędzamy noc na lądzie, tym razem mając do wyboru też hamaki, użyczone prze Indian.
Ostatniego dnia morskiej przygody docieramy do lądu. Po załatwieniu formalności paszportowych pozostaje nam tylko złapać autobus do Panama City, a San Blas pozostaje, niestety, już tylko jednym z najpiękniejszych wspomnień.
Dodaj komentarz