Salvador
Candomble, czyli leghorny na wybiegu
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Opowiadam o emocjach, więc najpewniej wyznawcy candomble poczuliby się obrażeni. No i mało tu merytoryki… Ceremonia przypominała mi kury leghorny drobiące na wybiegu… Dla niewtajemniczonych: leghorny to odmiana białych dużych kur hodowlanych (tak mi się przynajmniej wydaje…)
Byłyśmy na ceremonii candomble. Candomble to afrykański kult plemienia Yoruba, w katolickim wydaniu, po brazylijsku. Niewolnicy przywożeni do Brazylii w XVI w byli przymusowo chrzczeni i nie pozwalano im na kulty pogańskie. Stworzyli więc własny kościół z własnymi świętymi: bóstwa afrykańskie nazwali imionami katolickich świętych. Do dzisiaj jest w Brazylii kilka odmian kultów afrobrazylijskich.
Okazało się że ceremonie nie odbywają się codziennie i nie w każdym miejscu. Z pomocą naszej Franciszki z pousady dostałyśmy się do prywatnie montowanej ekipy jadącej na candomble. Prywatnie jak prywatnie – to stowarzyszenie kultów afrobrazylijskich i – uwaga – jako jedyni na trasie naszego wyjazdu mieli wielojęzycznych przewodników, którzy starali się wyjaśnić, o co chodzi. Odebrali i dostarczyli do pousady czekając aż ktoś drzwi otworzy! To grono ciemnoskórych wyznawców organizuje candomble dla turystów w sposób naprawdę przyzwoity, jasne że na tym zarabiają, ale i nie odwalają serwisu…
Już byłyśmy objaśnione i przygotowane, gdy okazało się, że nie ma ceremonii w umówionym miejscu. W ruch poszły telefony komórkowe i naszym minivanem dojechaliśmy w zaułek w szemranej dzielnicy, nasz przewodnik po chwili wrócił z wiadomością, że możemy iść – trwają modły katolickie ku dobrej ceremonii… Było nas kilka osób – nie tylko cudzoziemców, byli i lokalni – większość ubrana według zapotrzebowania Candomble – w białych bluzkach. Kazano nam zdjąć buty i ustawić się po przeciwnych stronach dużego pomieszczenia: kobiety i mężczyźni. W bielonej, dużej sali, wyłożonej kafelkami stała grupka czarnych i czekoladowych kobiet w sile wieku, kilku chłopców, a przewodził im mężczyzna w starszym wieku. Wszyscy ubrani idealnie na biało. Kobiety w bawełnianych, marszczonych spódnicach, pod spodem miały spodnie barchanowe, bluzki w bufki. Wszystko z małymi koronkami. Wyraźnie modlili się po portugalsku, potem, padli na twarz, nadal się modląc, nam też pokazali żeby przyklęknąć. Resztę ceremonii przestaliśmy lub przesiedzieliśmy na ławkach. A trwało to dobre trzy godziny! Bo tak naprawdę ceremonia polegała na… wprowadzaniu się w trans i ciągłym dreptaniu uczestników ceremonii. Kilka osób się dołączało witając dotknięciem ziemi i głowy z czterech stron sali i kłaniając się najważniejszym w hierarchii.
Dodaj komentarz