Nepal
Jak kupowałem nóż armii Gurkhów
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Nie musiałem kupować, dookoła były setki innych noży. Sprzedawca wiedział o tym. Wziął więc nóż, zostawił przy stoisku żonę i zaczął za mną chodzić. Twardo trzymałem się mojej ceny. Opuszczał swoją stopniowo. Gdy już tylko nieznacznie, o dolar, przekraczała moją propozycję, wyjąłem pieniądze. Tak kupuje się tu różnorodne pamiątki i upominki. W gorszej sytuacji jest nabywca, gdy trafi na coś, co mu się bardzo podoba i nie potrafi tego ukryć. ?Psychologii zakupów? trzeba się więc uczyć.
Stary, tybetański czajniczek …
W jednym z kramów obozu uchodźców tybetańskich w Pokharze, wśród wielu dziesiątków brązowych i mosiężnych figurek bogów hinduistycznych i nepalskich, naczyń, dzwonków, buddyjskich młynków modlitewnych, ozdób i innych pamiątek wygrzebałem na dolnej półce stary, zakurzony i miejscami zaśniedziały tybetański czajniczek z brązu. Targi były trudne, gdyż sprzedawczyni znała tylko parę słów po angielsku w rodzaju: to bardzo stare, piękne, cena jest bardzo niska, to moja ostatnia cena. Wiedziałem, że ten czajniczek muszę kupić. Już wyobrażałem sobie jak piękny będzie po oczyszczeniu, oczywiście bez usuwania patyny lat. Posługując się kalkulatorkiem, parokrotnie odsuwając przedmiot na półkę i markując wychodzenie, kupiłem za dwie piąte pierwotnej ceny. Dla sprzedającej oznaczało to jednak i tak znacznie więcej niż miesięczne utrzymanie większości tutejszych rodzin.
… i sztylet
Bardziej dramatyczny przebieg miała inna transakcja. Sprzedawca gdy zobaczył, że cudzoziemiec interesuje się wieloma przedmiotami, wyciągnął z ukrycia stary tybetański sztylet, z cudnej roboty srebrną rękojeścią i w jeszcze piękniejszej srebrnej pochwie z płaskorzeźbami smoków i roślin, z klingą świadczącą, że był on długo używany. Oniemiałem z wrażenia, starając się nie dać tego po sobie poznać. Pomogła mi przy tym cena, którą szybko określiłem jako fantastyczną, wręcz ?księżycową?.
Wiedziałem jednak, że ten sztylet muszę kupić. Był tylko problem: za ile. Targi były długotrwałe. Z wymienieniem ceny wielokrotnie niższej, wyszukiwaniem wad sztyletu: a to koniuszek ostrza jest nieco wyszczerbiony, zaś pochwa ma z boku nieznaczne wklęśnięcia od jakichś uderzeń. Dwa razy wychodziłem z kramu z niczym. Sprzedawca doganiał mnie ?być może miał w perspektywie transakcję jeżeli nie życia, to na pewno roku ? i ciągnął z powrotem.
Pozorował konsultowanie się z żoną, skomplikowane przeliczanie dolarów na rupie, zaklinał się: to poniżej mojego kosztu własnego, to już naprawdę ?last, last price? (absolutnie ostateczna cena). Ja, zgodnie z prawdą, odpowiadałem, że to nadal bardzo drogo, nie mam zresztą przy sobie tyle pieniędzy, a koledzy, od których mógłbym pożyczyć, właśnie odchodzą. I biegłem, aby ich na chwilę zatrzymać.
Złamaliśmy się w pewnym momencie obaj, a może osiągnęliśmy „cenę równowagi”, i gdzieś na długim odcinku między kramem i autokarem transakcja doszła do skutku. Nie zawsze tak bywa. Niejednokrotnie targując się o jakiś drobiazg czy pamiątkę, prawda ? niezbyt ważne dla mnie – i uparcie trzymając mojej ?last, last price?, słyszałem w końcu spokojne, chociaż niekiedy i wypowiadane ze złością: good luck – życzę szczęścia (gdzie indziej) – znak, że ?przegiąłem pałę?.
winszuję umiejętności negocjacyjnych ;)
a jak z jakością odzieży i sprzętu sportowego na Tamelu?