Popayán
Niedziela Palmowa rok w rok od 500 lat
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Niedziela Palmowa w Popayán to ludyczna religijność połączona z tradycją obywatelską. To kwintesencja tutejszego Wielkiego Tygodnia.
Popayán jest miejscem o najdłuższej tradycji Wielkiego Tygodnia. Miasto istnieje od 1537 roku, a już kilka lat później ruszyła pierwsza procesja. Dzieje sie tak od ponad 500 lat bez przerwy. Nawet trzęsienie ziemi w Wielki Czwartek 1983 roku nie zmieniło tego rytmu. Ludzie mieli czas, by się przystosować ? i z pokolenia na pokolenie ? tradycja jest przekazywana, wzbogacana o wydarzenia publiczne.
Popayán było stolicą wielkiej prowincji sięgającej dzisiejszego Quito, aż po Bogotę. Tutaj były urzędy i uniwersytety. Tutaj pobierano podatki. Tutaj też istnieje tradycja malowania domów na biało. Miasto wymaga corocznego malowania przed każdymi świętami Wielkanocnymi. Bo to nie jest feria turystyczna, to jest religijna uroczystość, w którą włączają się ochoczo władze miasta. Nawet policja jest mile widziana przez tutejszą ludność. Parafie mobilizują swych parafian, ale przede wszystkim tam są składane całe feretrony ? platformy, na których noszone są figury pamiętające XVII wiek, naturalnej wielkości, posrebrzane.
Syndyk, czyli z pokolenia na pokolenie odpowiedzialny w rodzinach z Popayán, dba o figury i ich ubrania, zbiera pieniądze na dekoracje, na złote i srebrne obramowania feretronów. Wszystkie figury, kościoły, ołtarze, są dekorowane pięknymi kwiatami. Świeżymi kwiatami. Nie widziałyśmy tutaj żadnej kwiaciarni.
Każdy syndyk dobiera ośmiu mężczyzn noszących feretron. Każdy z noszących ma dwóch zmienników. Feretronów jest kilkanaście w mieście, czyli obliczyć trzeba, jak wielkie jest to bractwo. Mają swój znak rozpoznawczy, każdy z mężczyzn nosi go dumnie w klapie marynarki ? to miniatura podpórki pod feretron, który jest tutaj właściwie dużą platformą. Od soboty poprzedzającej Wielki Tydzień odwiedza się wystawione i zmontowane, odświeżone platformy we wszystkich kościołach.
Liczyłam, że przywiozę jakieś ciekawe palmy… ale na próżno tam takich szukać jak u nas. Dochodzę do wniosku, że im bardziej szary klimat, tym więcej kolorowych bibułek. Tutaj mają kwiaty przez cały rok, jak nie jedne, to drugie. Zieleń wiecznie żywa, a owoce są na okrągło, trudno zauważyć, że sezon się skończył. Wiec palmy mają… z palmy, z gałązką zielonej wiecheci. Ładnie to wygląda, gdy wszyscy wznoszą wysokie palmy, machają nimi w momentach ważnego aplauzu mszalnej ceremonii.
Dwa niesione w procesji feretrony zostały ustawione po mszy w kościele i jakby zyskały mocy wpływu religijnego. Trochę jak u nas Żłóbek czy Grób Pański. Te, które jeszcze nie przeszły w pochodzie stoją w foyer kościoła. W ramach wielkiej popayańskiej fiesty otwarty został skarbiec archidiecezji, też odwiedziłyśmy. Kilkanaście drogich monstrancji dobrze ukazuje, jak ważne było to miasto i ile miało pieniędzy. To była stolica co się zowie!
Popayán podobało nam sie bardzo, z tradycją, z tym zaangażowaniem ? jeżeli powierzchownym, to istniejącym zainteresowaniem i przejęciem się mieszkańców swoją tożsamością.
Palmy – czy one nie są tylko polsko-litewską tradycją? wydaje mi się, ze w innych krajach, to rzeczywiście gałązki. Tam gdzie są prawdziwe palmy – palmowe. A tam, gdzie palmy nie rosną, inne, na przykład na Słowacji są to palmowe baźki. Dlatego w poszukiwaniu palm trzeba jechać w Polskę, n ie na antypody