Solar de Uyuni
Przez solną pustynię
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Flamingi, wszędzie flamingi przez godzinę biegamy po całej lagunie usiłując zrobić najlepsze ujecie. W tym czasie pogoda robi się coraz gorsza, lodowaty wiatr przeszywa jak ostrze. W końcu dojeżdżamy do naszego noclegu ? domu zrobionego w całości z soli. Solne cegły na zewnątrz, solne meble wewnątrz. Hotel prowadzą dwie boliwijskie kobiety, ubrane w tradycyjne stroje z płaskimi kapeluszami na czubku głowy. Akurat gdy podjeżdżamy, dziewczyny wylegują się w słońcu na dachu hotelu. Wysokość na jakiej się znajdujemy zaostrza apetyt, więc kolację pochłaniamy w kilka minut. Wieczorem przy kominku (temperatura na zewnątrz spadła już do zera) gramy w karty popijając chilijskie wino. Mimo że jesteśmy cali zakurzeni od wiatru i piasku, nikt nie decyduje się na prysznic ze względu na brak ciepłej wody. Przed północą wszyscy padają ze zmęczenia na swoje zrobione z soli łóżka przykryte grubą warstwą koców. Jest tak zimno, że zakrywam pledem całą głowę i z trudnością zasypiam.
Z samego rana, po śniadaniu jedziemy oglądać kamienny las. Prze setki lat wiatr wyrzeźbił kamienne skały w najdziwaczniejsze kształty. Oczywiście najbardziej zachwycają wielkie maczugi i kamienne mosty. W samochodzie próbujemy żartować z Richar?em i ? o dziwo nam ? to wychodzi. Zaskakująco pomocny w nawiązaniu porozumienia okazuje się Bob Marley, wszyscy przekrzykujemy się śpiewając jego piosenki.
Kolejny postój to następna laguna i jeszcze więcej flamingów. Jest też mała alpaka skubiąca trawę. Laguna Blanca razi jaskrawą solą odbijającą się w słońcu. Po obiedzie, pośrodku trasy łapie nas pierwsza, i na szczęście, ostatnia awaria. W czasie gdy Richar łata oponę, my podziwiamy wielki wulkan w oddali. Tutaj nawet jak złapie się gumę, nie można się nudzić. Akurat z krteru zaczął wydobywać się dym i wszyscy rzucają się do zdjęć.
Po naprawieniu usterki mamy większy kawałek drogi do pokonania, dopiero po czterech godzinach dojeżdżamy do najstarszego miasta w okolicy, San Cristobal. Tutaj też spędzimy nasza drugą noc. Dobrą wiadomością jest to, że mamy nareszcie ciepłą wodę. Solny hotel przypomina ten poprzedni, tyle że o parę gwiazdek wyżej. Najbardziej podoba mi się rozrzucona sól na ziemi, robiąca za podłogę, i prośba, żeby nie lizać ścian. Na kolacje jemy rarytas, stek z lamy, do popijania jest herbata z liści coca, łagodząca objawy choroby wysokościowej ? jesteśmy już na 3653 m n.p.m. Niestety objawy choroby są coraz bardziej dokuczliwe, lekki ból głowy przeradza się w okropną migrenę. Idę spać z głośnym młotem pneumatycznym rozcinającym mi głowę.







Fajne fotki. Widziałem już hotel z lodu, nawet spałem w nim (bardzo drogo), ale z soli? Ciekawe, ciekawe.
Super!