San Pedro de Atacama
Turystyczna oaza na środku pustyni

Autorka: Anna Kiełtyka
Dwie krzyżujące się ulice, gliniane chatki na wysokość jednego piętra, wielkie bezpańskie psy grzejące się na słońcu, parę drzew, poza tym – zero roślinności. A gdzie palmy i lejące się ze skał wodospady, bo tak zawsze wyobrażałam sobie oazę na pustyni…
fot: Anna Kiełtyka
San Pedro de Atacama. Turystyczna oaza na środku pustyni
Z samego rana chcę zwiedzić okolicę, choć to chyba za duże słowo, bo całe miasto można obejść w kilka minut. Jest tutaj malutki placyk, szkoła, kościół i cmentarz, reszta to sklepy wystające z prawie każdego domu.
To już 10 lat! Materiał został zamieszczony w naszym portalu ponad dekadę temu.
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!

Miasto, w którym deszcz pada raz na osiem lat? Pustynia, okrzyknięta najsuchszym miejscem na ziemi? Mój kolejny cel to San Pedro de Atacama w Chile.

Przybywam ze wschodu, a konkretniej ? z argentyńskiego miasta Salta. Całodniowa jazda autobusem mija jednak zaskakująco szybko, to za sprawą cudownych widoków za oknem. Pustynia piaskowa, pustynia skalna, wąwóz, dolina? nawet nie wiem gdzie znika te 10 godzin jazdy. Moim sąsiadem w autobusie został Amerykanin, J. Ciekawy człowiek, rzucił doskonałą pracę w Stanach by uczyć się hiszpańskiego w Chile. Mnie jednak najbardziej dziwi fakt, że mieszkając w Chicago nie spotkał jeszcze nigdy przede mną żadnego Polaka. To był chyba jego szczęśliwy dzień, bo parę godzin później spotkaliśmy na granicy kilkunastu Polaków biorących udział w ekspedycji ?Globtroter, Patagonia?.

Kontrola na granicy jest bardzo szczegółowa (zakaz przewożenia owoców czy jedzenia), ale też zaskakująco szybka. Kilkanaście minut i kilometrów później jesteśmy już na miejscu, tzn. na środku pustyni. Autobus zatrzymuje się obok starego cmentarza, ale gdzie jest miasto? Razem z J. pakujemy plecaki na plecy i idziemy przed siebie. Rzeczywiście, zaraz za cmentarzem, niczym oaza, pojawia się miasteczko, a raczej coś, co je przypomina. Dwie krzyżujące się ulice, gliniane chatki na wysokość jednego piętra, wielkie bezpańskie psy grzejące się na słońcu, parę drzew, poza tym ? zero roślinności. A gdzie palmy i lejące się ze skał wodospady, bo tak zawsze wyobrażałam sobie oazę na środku pustyni?

Tak naprawdę, jedyne co jest tutaj ekskluzywne, to ceny. Chile to jeden z najlepiej rozwijających się i najdroższych krajów kontynentu. Najtańsza opcja to dorm dzielony z sześcioma innymi osobami. Za współlokatorów mam plejadę barwnych osób z ciekawymi historiami: Hiszpana jadącego przez cały kontynent na rowerze, parę Australijczyków pracujących charytatywnie i młodą Niemkę, odbywającą tutaj praktyki z turystyki. Niestety, w pokoju nie ma lookerów, szafek zapinanych na kłódki. Chowam wiec paszport i pieniądze w poszewce poduszki i idę spać.

Z samego rana chcę zwiedzić okolicę, choć to chyba za duże słowo, bo całe miasto można obejść w kilka minut. Jest tutaj malutki placyk, szkoła, kościół i cmentarz, reszta to sklepy wystające z prawie każdego domu. Przeważnie sprzedawane są w nich pamiątki, jest też parę spożywczych, wiele restauracji, hoteli, hosteli i agencji turystycznych. Gdzie mieszkają tubylcy ? pojęcia nie mam. Mimo że jestem na pustyni, upał nie doskwiera, jest za to przeraźliwie sucho. Pomadka do ust i chusteczki higieniczne na krwawiący nos, to tutaj moja apteczka pierwszej pomocy. Przedpołudnie mija mi na szukaniu najlepszych ofert w agencjach podroży. Tylko dwie mają to, czego szukam: trzydniowa wyprawa do Boliwii przez największą pustynie solną świata, Solar de Uyuni.

Następnego dnia wybieram zobaczyć jedną z największych atrakcji miasta i całego Chile ? Dolinę Księżycową (o niej piszę osobno). Wieczorem razem z Ralfem i J. idziemy na kolację do jednej z wielu restauracji. Oprócz nas przy stoliku siedzi kilka wielkich, bezpańskich  psów które swobodnie poruszają się po wszystkich lokalach w mieście, czekając na darmowe jedzenie. Uroczy wieczór przy lampce wyśmienitego chilijskiego wina przeciągnął się do późnej nocy.

Niestety, muszę teraz odrobinę zmienić moje plany i przyspieszyć kroku, żeby mieć mały zapas czasu na wypadek strajku komunikacyjnego w Boliwii. W ostatnim czasie zdarzają się one dość często, można wtedy utknąć w jednym mieście nawet na kilka dni. Szkoda że czas mnie tak goni i muszę ruszać w dalsza drogę, chętnie zostałabym tutaj dłużej, wynajęłabym wtedy rower i zwiedziła więcej okolicy.

Poczytaj więcej o okolicy:

 
Dodaj komentarz
(Dozwolone typy plików: jpg, gif, png, maksymalny waga pliku: 4MB.)
(wymagany, niepublikowany)
Wszystkie materiały zamieszczone na naszym portalu chronione są prawem autorskim. Możesz skopiować je na własny użytek.
Jeśli chcesz rozpowszechniać je dla zysku bez zgody redakcji i autora – szukaj adwokata!
Zamknij