Tarudant
W tym mieście najciekawsze są targi
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Parę sklepów dalej, wśród wywieszonych na zewnątrz przedmiotów, moją uwagę zwraca stara,60 cmdługości, ze sczerniałego ze starości drewna, łyżka do mieszania w kotle kuskusu, tadżine lub innych potraw. Bogato zdobiona metalowymi ćwiekami. Na jej szerokiej, wypukłej części są trzy gwiazdy Dawida, pięcioramienna gwiazda Maroka, dwa półksiężyce i inne ozdoby. Przedmiot niewątpliwie muzealny, pozostałość po Żydach, niegdyś licznie zamieszkujących zwłaszcza duże marokańskie miasta. Nigdzie wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
– To antyk – mówi kupiec widząc mój wzrok i nie pytany wymienia cenę. Nie rozpoczynam targów, na cóż mi ta łyżka? Kilkanaście metrów dalej, na skrzyżowaniu uliczek suku, jak gdyby czekał specjalnie na mnie inny kupiec. Ma również bogato zaopatrzony sklep antykwaryczny i z pamiątkami. Oferuje wiele ładnych ozdób. Nie reaguję na propozycję zakupu, ale rozpoczynamy dłuższą rozmowę. Ahmed – tak ma na imię – narzeka, że nie ma z czego żyć, interesy idą źle. – Przecież masz tyle pięknych towarów, warte są na pewno wiele tysięcy dolarów – oponuję. – Co z tego? odpowiada – skoro nie ma klientów. Popatrz – wyprowadza mnie przed sklep – jak jest pusto.
Rzeczywiście, na przestrzeni kilkudziesięciu metrów w każdą z czterech stron nie widzę ani jednego Europejczyka, tylko nielicznych tubylców, ale oni antyków i pamiątek raczej nie kupują. Potwierdza się to, co parę dni wcześniej przeczytałem we francuskojęzycznym ogólnokrajowym, wydawanym w Rabacie, dzienniku: liczba najbardziej liczących się tu turystów zagranicznych spadła ostatnio.
– Towary mam – kontynuuje Ahmed – ale skąd wziąć pieniądze na czynsz, światło, wyżywienie rodziny… Kup cokolwiek – prosi. Wybieram dwa typowe berberyjskie naszyjniki z dużymi wisiorkami filigranowej roboty z białego metalu oraz stary, niewątpliwie był długo noszony, bo w paru miejscach jest wytarty, duży wisiorek – talizman „na szczęście” z niskoprocentowego „berberyjskiego srebra”: „Błogosławiącą dłoń Fatimy”, córki proroka Mahometa, z nałożonym na nią kameleonem z tego samego metalu.
Gdy wychodzę, czeka już na mnie właściciel „żydowskiej łyżki”. Widząc, że dokonałem zakupu, namawia aby i u niego coś kupić. Sprzedam tę łyżkę taniej – obniża cenę. Wzruszam ramionami, rzucam na odczepnego, aby go zniechęcić: mogę dać najwyżej 10 dolarów. Podnieś chociaż do 15 – prosi kupiec. Zaglądam do portmonetki, ale drobnymi mam tylko 12 dolarów. Pokazuję mu i mówię – tylko tyle mogę ci zapłacić. Chwilę waha się, ale gdy próbuję zamknąć portmonetkę sięga po papier, aby łyżkę zapakować…
Dodaj komentarz