Warszawa
Ambasada Rosji: Belwederska 49 zdobyta
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Przez wiele lat, ilekroć przejeżdżałam ulicą Belwederską, patrzyłam na ten gmach, górujący nad okolicą. Budził nie najlepsze emocje a jednocześnie ciekawiło mnie, jak wygląda jego wnętrze. Dopiero teraz miałam okazję je zobaczyć.
Ambasada Federacji Rosyjskiej w Warszawie, przy okazji święta dyplomacji po raz pierwszy w historii otworzyła drzwi dla zwiedzających. Byłam jedną z 200 osób, które w kilku grupach zdobyły tę „twierdzę” i po okazałych schodach (inwalida miałby poważny problem z dostaniem się do środka) weszły do budynku.
Pomysł otwarcia drzwi ambasady powstał chyba spontanicznie, bo organizatorzy nie przygotowali żadnych pomocy ani informacji dla zwiedzających. Podobno gości witał sam ambasador Władimir Grinin, ale chyba tylko pierwszą grupę, która weszła do budynku. W naszej rolę społecznego przewodnika pełnił varsavianista z miesięcznika „Stolica”, Jarosław Zieliński. W oprowadzaniu pomagali też pracownicy ambasady – attache kulturalny i rzecznik.
Budynek ambasady został wzniesiony w latach 1955-56 na szczycie sztucznego wzgórza, otacza go liczący cztery hektary park. Nawiązuje do klasycystycznych rosyjskich rezydencji z XVIII i XIX wieku. Autorami projektu byli radzieccy architekci – Igor Rożyn, związany z pracownią Lwa Rudniewa, twórcy m.in. Pałacu Kultury i Nauki i Aleksander Wielikanow. A co kryje w sobie? No cóż, spodziewałam się pełnych przepychu, kapiących złotem wnętrz a tymczasem mile się rozczarowałam. Mimo rozmachu i rozmiarów, są one – można powiedzieć – utrzymane w oszczędnym tonie. Oczywiście nie zobaczyliśmy wszystkich. Pokazano nam reprezentacyjną amfiladę sal na pierwszym piętrze, w których odbywają się koncerty, imprezy oraz oficjalne przyjęcia.
Najpierw jednak było marmurowe foyer z doryckimi kolumnami i okazała klatka schodowa, gdzie rzuciło mi się w oczy wielkie okno z pięknymi kutymi kratami, zresztą prawdopodobnie wykonanymi przez polskich artystów.
Imponująca amfilada sal na pierwszym piętrze robi wrażenie, ale szczególnie zachwyciły mnie wielkie kryształowe żyrandole, które rozświetlały wszystkie pomieszczenia. W każdej sali było ich po kilka i w każdej inne, a wszystkie naprawdę piękne. Nie wiem, gdzie i przez kogo zostały wykonane, wiadomo, że wszystkie materiały budowlane i większość elementów wystroju przywieziono z ZSRR ale są i takie, które wykonali Polacy, m.in. mozaiki w centralnej rotundzie przedstawiające pory roku. Nie wiadomo, dlaczego są trzy i dlaczego brakuje jesieni. Zresztą nie bardzo nad tym boleję, bo nie przepadam za tą porą roku. Również polichromie w kolejnych pomieszczeniach są prawdopodobnie dziełem polskich artystów.
Ponieważ wnętrza nie przytłaczają przepychem, byłam pewna, że od lat 50. ich wystrój uległ jednak pewnym zmianom. Nic podobnego, został nawet kartusz z godłem ZSRR. Tylko w dawnym salonie myśliwskim nie ma już trofeów, które podobno przeniesiono do letniej rezydencji ambasadora w Konstancinie. Teraz salon nosi nazwę białego, a ambasador podejmuje w nim gości obiadem (ze względu na bliskość kuchni).
Warto wiedzieć
Na swojej stronie internetowej ambasada zapowiada, że był to pierwszy, ale nie ostatni dzień otwarty. Kiedy następny? Na razie nie wiadomo.
Dodaj komentarz