Mont Blanc
Atak na szczyt: 4810 m n.p.m.
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Schron Vallot jest w połowie drogi (w pionie) na szczyt z Gouter. Sądzę, że gdyby go nie było, to Mont Blanc pochłonąłby dużo więcej ofiar. Musieli go w ostatnich latach odremontować lub postawić nowy. Z relacji i zdjęć z poprzednich lat pamiętam tylko jedną, brudną szopę a to, co zastaliśmy na miejscu jest jak nowe. Jest z solidnej blachy, w środku jest radio alarmowe i nawet komora dekompresyjna zasilana baterią słoneczną i akumulatorami. Spędzamy w schronie pół godziny odpoczywając i jedząc śniadanie złożone głównie ze słodkich rzeczy. Jesteśmy na 4373 m n.p.m. i czuć bardzo tę wysokość.
W dalszej drodze, 100 m nad Vallot Grzesiek się zatrzymuje i woła, że nie czuje rąk z odmrożenia, musi wracać. Szczerze podziwiam go za tak racjonalną decyzję. Grzesiek się odpina, zabiera jedną linę i schodzi na dół. W piątkę bezpieczniej będzie w jednym zespole, więc dwie osoby wpinają się między nas. Wspinamy się stromą granią Bosses, chwilami w dość dużej ekspozycji. Jesteśmy już dobre 200 m nad Vallot w połowie drogi na szczyt, gdy przywiana wiatrem nadchodzi dość duża chmura. Widoczność, jeszcze przed chwilą dość dobra, teraz tak się popsuła, że ledwo widzę Krzysztofa, 40 metrów na przedzie. Do tego zaczyna intensywnie wiać i huczeć. Aerometr wskazał w porywach do 80km/h, co przy -1?C dało temperaturę odczuwalną -12 st. Przerwy robimy dość krótkie i tylko na uregulowanie oddechu, stanie dłużej w takich warunkach bardzo wychładza.
Teren powoli przechodzi ze stromego w bardziej płaski, jednak wysokość cały czas rośnie. Staram się nie myśleć, ile jeszcze przed nami, ale skupiać na kolejnych krokach i głębokim oddechu. Schodząca ekipa mówi, że do szczytu tylko dwie minuty. To niemal już, a na wysokościomierzu mam jeszcze 70 m. Jako ostatni w zespole, cały czas staram się obserwować Krzysztofa idącego z przodu i dopóki był nade mną, wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. W pewnym momencie niemal wyrównaliśmy poziom i zobaczyłem, że idąc dalej zaczął się trochę obniżać w stosunku do mnie. Niemal równocześnie z Rafałem krzyknąłem stójcie, to już! Parę metrów dalej zobaczyłem kawałek kija wbitego w śnieg, co chyba zostało oznaczone jako szczyt góry, nareszcie!






Bardzo ciekawa opowieść. Podziwiam was
A ja bym chyba wjechała jednak kolejką, tak daleko, jak się da…