Girona
Muchy św. Narcyza i tyłek lwicy
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Kamienice te mogą nas oczarować także od zaplecza, a tak dokładnie te wznoszące się na nadbrzeżu rzeki Onyar i to po jej obu brzegach. Tafla rzeki stanowi naturalne lustro odbijające szpaler wielokolorowych budynków tworzących intrygującą panoramę o pastelowych barwach. Turyści koniecznie robią sobie zdjęcia na tym tle zwłaszcza z metalowego mostu, jednego z ośmiu, spinającego oba brzegi rzeki. Jego konstruktorem był Gustaw Eiffel, który zbudował go w 1876 roku, zanim trzynaście lat później w Paryżu na okoliczność wystawy światowej wzniósł swoją sławną wieżę.
Od strony kuchni
Most ten zaprowadzi nas na drugi brzeg Onyar prosto do uznanej przez Michelina za najlepszą restaurację świata El Celler de Can Roca. Jej twórcami są trzej bracia Roca, wychowani na domowej kuchni katalońskiej, którą zdołali wypromować na skalę ogólnoświatową łącząc ją z awangardowym nurtem kulinarnych klimatów. Zapewne mało kogo stać będzie na obiad w tym luksusowym lokalu. Ale na pocieszenie możemy skręcić za róg i zajrzeć do lokalu przy ulicy św. Klary 50. Ucieszy nas tam lodziarnia Rocabolesc, której twórcą jest najmłodszy z braci, Jordi Roca, odpowiedzialny w rodzinnym biznesie za desery. Do lodziarni tej ustawiają się kolejki! Można w niej wybrać klasyczne lub wyrafinowane smaki lodów porcjowanych lub zdecydować się na lody na patyku o rozmaitych, wręcz fantastycznych kształtach. Nikt nie pożałuje, a turyści z mojej grupy godnie uczcili to miejsce smakowitymi zakupami.
Zwolennicy penetrowania starych zakamarków mogą wrócić tą samą drogą i zatopić się w staromiejskie uliczki docierając do klasztoru św. Dominika, gmachu uniwersytetu, a nawet odnajdując kościół św. Marcina z XI wieku. Fanatycy ekspozycji muzealnych poczują się jak w raju, gdyż mnogość muzeów zaczynając od Muzeum Archeologicznego Katalonii do Muzeum Kina zapewni szerokie spektrum tematyki, ale w takiej sytuacji jeden dzień pobytu nie będzie wystarczający.
Jeśli wolimy większe przestrzenie to ze wspomnianej lodziarni szybko dotrzemy do neoklasycystycznego placu, na którym dominuje pomnik ku czci obrońców Girony z 1809 roku. Upamiętnia on siedmiomiesięczną obronę miasta przed wojskami Napoleona, a chociaż okazała się ona nieskuteczna, miasto zyskało miano niepokonanego! Sam plac nosi też nazwę Niepodległości, nazwę dumną, choć od XV wieku nigdy nie spełnioną.
Na wskroś katalońska
Katalońscy patrioci podkreślają przodującą rolę kulturalną i gospodarczą ich kraju względem całej Hiszpanii. Ich niepodległościowe aspiracje tłumione przez władze centralne od trzystu lat odrodziły się w XXI wieku. Doszło nawet do referendum niepodległościowego w 2017 roku, ale przyniosło ono rezultat odwrotny od zamierzonego. Rząd w Madrycie wraz z królem Filipem VI skutecznie sprzeciwili się i zapobiegli secesji. Chociaż od tamtych wydarzeń minęło już pięć lat, w Gironie nadal bardziej niż w Barcelonie rzucają się w oczy nie tylko niepodległościowe flagi czy napisy „niepodległość”, ale przede wszystkim żółte wstążeczki. Symbolizują one solidarność z politykami, którzy za dążenia do wyprowadzenia Katalonii spod korony hiszpańskiej zapłacili karą więzienia. Owe wstążeczki są manifestacją patriotyczną, a właściwie żądaniem wolności dla ukaranych działaczy niepodległościowych.
Warto podkreślić, że sama nazwa Girona jest katalońska i skutecznie ruguje ona hiszpańską, czyli kastylijską formę Gerona. Polakom nieznającym języka hiszpańskiego trudno jest się zorientować, że na tutejszych ulicach częściej niż w Barcelonie słyszy się język kataloński. Największym zaskoczeniem może być dla nas fakt, że Hiszpanie nazywają Katalończyków Polacos, co było podobno rezultatem pomyłki z okresu wojny domowej, kiedy to język kataloński uznano za tak mało zrozumiały jak polski.
Pocałuj lwicę w pupę…
Na koniec warto wspomnieć pewną anegdotę, adresowaną do każdego przybysza. Związana jest ona z kopią rzeźby z XII wieku znajdującą się przy ulicy Carrer dels Calderers, od której przeważnie zaczynamy, często też kończymy, zwiedzanie miasta. Na rzeźbę składa się kamienna kolumna, po której na znacznej od ziemi wysokości wspina się kamienna lwica. Sama kompozycja rzeźby budzi zdziwienie, ale już określająca ją nazwa ogniskuje naszą uwagę. A nazwa ta po katalońsku brzmi „Cul de la lleona”, czyli „tyłek lwicy”. Nie wiadomo jak dawno i kto był pomysłodawcą, aby z rzeźby tej uczynić specyficzną atrakcję. Podobno pocałowanie, a przynajmniej dotknięcie kociego zada, ma przynosić szczęście, a już na pewno gwarantuje powrót do Girony. Dla zdesperowanych postawiono nawet drewniane stopnie ułatwiające zadanie.
Problem narodził się jednak wraz z pandemią koronawirusa. Schodki zabrano, za to pojawił się znak zabraniający całowania lwicy… Dziś zarówno pomysł całowania lwicy, jak też widok znaku zakazu tej czynności wygląda jednakowo komicznie. Czego to ludzie nie wymyślą, aby tylko zaintrygować obcych! Ta turystyczna legenda, albo jak kto woli przesąd, ma już własną historię. Ja nie całowałem, ale liczę na to, że po raz kolejny tutaj powrócę. Mam też nadzieję, że inni dowiedziawszy się o walorach tego katalońskiego miasta, zechcą je nawiedzić niezależnie od swoich kocich sympatii czy antypatii.



























Dodaj komentarz