Andora
W środku Pirenejów i w… XXI wieku
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
W konstytucji z 1993 roku Andora określana jest jako niezależne demokratyczne współksięstwo Andora (Principat d’Andorra). Od tego momentu zaczynają się wiadomości nie tylko ciekawe, ale co najmniej bajkowe, jak na dotyczące europejskiego państwa w XXI w.
* Głową państwa są dwaj współksiążęta tj. biskup hiszpańskiego miasta Seo de Urgel oraz prezydent Francji. W przeszłości był to władca Francji.
* Obowiązuje tu konstytucyjny zakaz działalności partii politycznych, nie ma armii, ale mężczyźni obowiązani są do posiadania w domu broni i w razie potrzeby muszą stawiać się jako pospolite ruszenie. Funkcje reprezentacyjne przed siedzibą parlamentu i premiera pełni kilkunastoosobowa grupa ochotników.
* Administracyjnie księstwo podzielone jest na 7 parafii (to nie błąd)!
* Ciałem ustawodawczym jest 28-osobowy parlament, a na czele rządu stoi prezydent.
* W państwie tym nie ma podatków, co pozwala utworzyć strefę bezcłową; jest to jedno z miejsc tzw. raju podatkowego. Gospodarka oparta na turystyce, zwłaszcza narciarskiej.
* Najbliższe lotniska oddalone są o 3 godz. jazdy samochodem – w Tuluzie, Gironie i Barcelonie.
* To dziwne księstwo o powierzchni 462 km kw., położone w Pirenejach, ze średnią wysokością 2000 m n. p. m. jest najwyżej położonym państwem w Europie. Zamieszkuje je 70 tys. obywateli. Ze względu na sprzyjające prawno-finansowe uwarunkowania chętnych do uzyskania obywatelstwa jest wielu, ale Andora zabezpiecza się bardzo restrykcyjnymi przepisami.
* W czasie II wojny światowej Andora zachowała stanowisko neutralne i miała bardzo pozytywną kartę w pomocy uciekinierom z zagrożonej Francji. Natomiast zostawała w stanie formalnej wojny z Niemcami od czasów I wojny. Nie ujęta w Traktacie Wersalskim pokój dotyczący tamtych czasów zawarła dopiero w 1958 roku.
Serpentyny, jedna za drugą…
Znając te i wiele innych ciekawych informacji o Andorze, z niecierpliwością oczekiwałam wyjazdu. Trasa wiodła z Barcelony do Andorra la Vella (stolica) i obliczona była na trzy godziny. Wspaniała szosa, o jakiej my możemy tylko śnić. Za oknami piękne widoki. Góry i winnice, góry z pastwiskami, góry porośnięte lasem, góry dzikie i groźne, góry, góry, góry w różnych odmianach, przecięte szosą z odsłoniętymi warstwami kolejnych ruchów górotwórczych widocznych jak na lekcji geografii. Droga pnie się wzwyż, serpentyny jedna przechodzi w drugą – trochę jak na karuzeli. Niestety zaczyna nas pochłaniać mgła, która pod koniec podróży zmienia się w deszcz. Z trzech godzin jazdy robią się cztery i więcej. Jest zimno, co nie dziwi, wszak stolica księstwa leży wprawdzie w dolinie, ale na wysokości 1400 m n. p. m.
Kamienna ponurość
Wjeżdżamy do Andory – kontrola graniczna dotyczy tylko papierów kierowcy. Mam wrażenie, że wciskamy się w wąską szczelinę miedzy górami. Wszędzie tu mało miejsca, więc ulice są stosunkowo wąskie, a domy wysokie. Zieleń i naturę ma się poza granicami miasta i widać to z różnych miejsc, ale centrum jest kamienne i dość ponure. Niby nie jest daleko do tej natury – cała stolica liczy 22 tys. mieszkańców, ale czegoś mi brak. Jeszcze obejrzenie parlamentu i niewielkiego kościołka z XI wieku. Na wycieczkę w góry za mało czasu, zwłaszcza że deszcz już leje, do planowanej godziny odjazdu jeszcze daleko – zostały sklepy!
Zobaczyć, że niewiele jest do zobaczenia
Nie zobaczyłam nic, co by mi tzw. dech w piersiach zatkało; żadnego przeglądu mody i luksusu. No, nie oglądałam salonów samochodowych. Zwracają natomiast uwagę ciekawe tablice rejestracyjne. Korzystając z bezcłowej strefy panowie obrali kierunek na alkoholowe wyroby, panie spotkały się w perfumeriach. Powrót był wesoły i pachnący, a wrażenia? Warto zobaczyć raz, żeby wiedzieć, że nie muszę tu już przyjeżdżać. No, chyba że jest się narciarzem…
Dodaj komentarz