Fiord Porsanger
Opowieść o norweskiej sławojce

Z wozu wysiada na oko dość sympatyczny facet około czterdziestki. Nie wygląda na turystę, jakiś solidny gość – drobny biznesmen, albo może geodeta – niewysoki, raczej krępy, sympatyczna twarz, broda, okularki, dynamiczne ruchy. Idzie do kibla.
fot: Anna Michałowska
Fiord Porsanger. Opowieść o norweskiej sławojce
Nie wytrzymuję – idę sprawdzić, co namieszał w tak krótkim czasie. Wszystko. Podłoga – jeszcze nie całkiem wyschła – lśni czystością, wszystko pachnie po myciu, nigdzie ani skrawka papierka, srajtaśma założona (plus zapas)... Słowem – szok. Kulturowy.
To już 10 lat! Materiał został zamieszczony w naszym portalu ponad dekadę temu.
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!

Na naszym parkingu od rana niespiesznie pojawiają się różne pojazdy. Poza śpiącymi tu trzema kamperami coraz ktoś przystaje, ponieważ jest to pierwszy w drodze z Finlandii widokowy parking nad fiordem Porsanger.

No i także – jak gdyby nigdy nic – podjeżdża od przeciwnej strony (czyli od północy, lub jak kto woli – z głębi Norwegii) dość zwyczajnie wyglądający dziarski VW Passat B4 w wersji kombi. Wóz raczej dobry niż zły – zadbany 8-10 latek. Z wozu wysiada na oko dość sympatyczny facet około czterdziestki. Nie wygląda na turystę, raczej na lokalsa – jakiś solidny gość – drobny biznesmen, albo może jakiś geodeta, a może serwisant czy technik? Niewysoki, raczej krępy, sympatyczna twarz, broda, okularki, dynamiczne ruchy. Idzie do kibla.

Zapomniałem powiedzieć – na parkingu, jak zwykle w Skandynawii, stoi sławojka. Wersja półekskluzywna, tj. bez wody bieżącej, ale ze spłukiwaniem jakimś płynem dezynfekującym, z lusterkiem z blachy, ma się rozumieć z zapasem papieru – słowem standardowy tutaj bajer.

Uwaga, teraz będzie najlepsze!

Facet sprawnie otwiera kolejno obie kabiny, zagląda do obu – zdecydowanym krokiem wraca do auta. Podjeżdża tyłem dość blisko kibelka. Otwiera klapę bagażnika. Za kilkadziesiąt sekund wyłania się zza samochodu – w gumowym fartuchu roboczym, gumowych rękawicach, z wiadrem, mopem itp. utensyliami. W ciągu kilkunastu minut facet robi kompletny klar obu kibli, zabiera śmieci w czarnych worach foliowych, zakłada nowe worki w śmietniczkach, uzupełnia papier i płyny. Myje podłogę, przywozi sobie jakieś płyny w kanistrach, dezynfekuje ustrojstwa itp. itd. Po plus minus kwadransie – pakuje majdan, rozbiera się z roboczych ciuchów i odjeżdża. Prawdopodobnie ma jeszcze dalsze kible do obróbki.

Nie wytrzymuję – idę sprawdzić, co namieszał w tak krótkim czasie. Wszystko. Podłoga – jeszcze nie całkiem wyschła – lśni czystością, wszystko pachnie po myciu, nigdzie ani skrawka papierka, srajtaśma założona (plus zapas)… Słowem – szok. Kulturowy. Gość najbliżej miał z wyglądu do tego faceta z telewizora, od kalgonu – na oko jakiś technik, kierownik tartaku albo co, ale na pewno nie czyściciel wychodków (wg. Latrinengenerała ze Szwejka: „Haizelputzer”), a już na pewno nie obesrany czyściciel wychodków (die bescheissener Haizelputzer) każdy przecie wie jak wygląda choćby u nas pisuardesa – dla niewiedzących – z grubsza jak Bronisław Maj w benefisie Znaku, ale nie jak ten tutaj gość!

Wniosek:

Skoro facet wyglądał na zdecydowanie dofinansowanego i nie półidiotę, wręcz przeciwnie nawet, z tego wniosek, że jego mocodawcy dość poważnie traktują jego pracę. Facet pracował w niedzielę, więc prawdopodobnie robi to nie co niedzielę, tylko codziennie. I może dlatego Norwegowie mają w całym kraju czysto i schludnie. To tak na marginesie.

Poczytaj więcej o okolicy:

 
Dodaj komentarz
(Dozwolone typy plików: jpg, gif, png, maksymalny waga pliku: 4MB.)
(wymagany, niepublikowany)
Wszystkie materiały zamieszczone na naszym portalu chronione są prawem autorskim. Możesz skopiować je na własny użytek.
Jeśli chcesz rozpowszechniać je dla zysku bez zgody redakcji i autora – szukaj adwokata!