Grossglockner
Pierwszy atak utknął we mgle

Błądzimy, moim zdaniem odbiliśmy trochę za bardzo na prawo w stosunku do Grossglocknera i w zasadzie nie wiadomo, co to jest to „wielkie, białe” na co się wspinamy. Wycofujemy się. Góra poczeka!
fot: Wiktor Rozmus
Grossglockner. Pierwszy atak utknął we mgle
Dla bezpieczeństwa wiążemy się liną, dalej będziemy szli z lotną asekuracją. Widoczność jest jednak tak zła, że będąc pierwszy w grupie widzę tylko dwie osoby za mną, dalej lina ginie we mgle.
To już 10 lat! Materiał został zamieszczony w naszym portalu ponad dekadę temu.
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!

Początkowo idziemy płaskim skalno-lodowym terenem, śledząc ślady pozostawione przez poprzednie ekipy. Te jednak są tak stare i wymiecione przez wiatr, że giną niemal zupełnie w białym dywanie. Robi się coraz bardziej stromo. Dla bezpieczeństwa wiążemy się liną, dalej będziemy szli z lotną asekuracją. Widoczność jest jednak tak zła, że będąc pierwszy w grupie widzę tylko dwie osoby za mną, dalej lina ginie we mgle. Wołam Rafała, idziemy równolegle dwoma zespołami próbując wyszukać jakieś ślady raków i wbijamy się coraz wyżej w coraz bardziej stromy śniegowy teren. W końcu śniegowa ściana jest już tak stroma, że trzeba wspinać się na kolanach z wbitym czekanem i rakami. Błądzimy, moim zdaniem odbiliśmy trochę za bardzo na prawo w stosunku do szczytu Grossglockner i w zasadzie nie wiadomo, co to jest to „wielkie, białe” na co się wspinamy. Po krótkiej naradzie, ze względów bezpieczeństwa postanawiamy się wycofać. Góra poczeka! Musi, bo w zasadzie nie wiemy nawet, gdzie teraz jest. Sprawdzam wysokościomierz, wyszliśmy ledwo 100 m powyżej schroniska – zawracamy 250 m przed szczytem.

Schodzimy z powrotem na płaski teren, robimy sobie wspólne zdjęcie i w grupkach wracamy. Rafał jedynie nie może odpuścić i wychodzi jeszcze kawałek wyżej na zwiad. Po chwili przez mgłę woła, że mu się udało i znalazł grań lodowca, okrzyknęliśmy ją granią Tokarra. Niestety cały nasz sprzęt zespołowy poszedł już w innych plecakach niżej, tego dnia nie zdobędziemy już szczytu. Wracamy trochę przybici, bo w zasadzie to tylko widoczność nas zawróciła. Nie było burzy ani nie wiał żaden orkan i gdybyśmy tylko znali drogę, znaleźli jakieś ślady lub chociaż kupili mapę, to dalibyśmy radę.

Całkowity dystans, łącznie z kluczeniem po grani: 3,39 km w czasie 5:45 min, średnia prędkość 0,5km/godz. Suma podejść 735 m, suma obniżeń 74 m.

W obozie dowiadujemy się o prognozie pogody od nowo przybyłych Niemców. Mówią, że jutro ma być okienko pogodowe i jeśli zdobywać szczyt, to właśnie wtedy. Przekonujemy się, nie warto wierzyć ludziom ze schronisk, ale sprawdzonym prognozom pogody. Oryginalnie chcieliśmy właśnie jutro wchodzić na górę. Pada pomysł drugiego ataku, jednak zdania przy kolacji są podzielone. Część chce próbować drugi raz, jak najwcześniej rano, część chce się wyspać i próbować później, a jeszcze inne osoby nie mają chęci i siły na drugą próbę. Upieram się przy jak najwcześniejszym wstawaniu, chciałbym nawet o drugiej rano, ale w grupie to nie będzie możliwe. Ostatecznie dzielimy się. Mój pomysł popiera Rafał, Anka i dwie Kaśki. Jako pierwsza grupa wstaniemy tak jak dziś – o 4:10. Druga grupa się wyśpi i pójdzie za nami.

Czytaj dalej - strony: 1 2

Poczytaj więcej o okolicy:

Dodano: 5 lipca 2011; Aktualizacja 19 stycznia 2021;
 

Komentarze: 2

    karol, 4 lipca 2011 @ 01:19

    Kiedy spojrzałem na to zdjęcie, poczułem klimat.
    Wrócić jest czasem trudniej niż brnąć do góry.

    vers, 6 lipca 2011 @ 15:29

    Nooo! fajna fota.

Dodaj komentarz
(Dozwolone typy plików: jpg, gif, png, maksymalny waga pliku: 4MB.)
(wymagany, niepublikowany)
Wszystkie materiały zamieszczone na naszym portalu chronione są prawem autorskim. Możesz skopiować je na własny użytek.
Jeśli chcesz rozpowszechniać je dla zysku bez zgody redakcji i autora – szukaj adwokata!
Zamknij