Svartisen
Spacerkiem po skandynawskim lodowcu
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Do czoła lodowca
Olav, nasz przewodnik szybkim krokiem prowadzi nas do góry. Do czoła lodowca nie jest daleko: w 1996 roku znajdowało się ono ledwie dwadzieścia metrów ponad poziomem morza, teraz jest znacznie wyżej, może pięćdziesiąt? Ocieplenie klimatu i tu sieje spustoszenie. W niewielkiej budce fasujemy sprzęt: zakładamy twarde buty (nasze, choć turystyczne, Olav uznał za zbyt miękkie), bierzemy raki, czekany, kaski. Stroimy się w uprzęże. Przewodnik związuje nas liną, tłumaczy zasady wędrówki: stawiać szeroko nogi, nie zatrzymywać się bez potrzeby, czekać na partnerów, zdjęcia robić tylko na postojach ? to ostatnie zalecenie będzie najtrudniej wykonać: dookoła przecież tak pięknie…
Od szarego do niebieskiego
Idziemy noga za nogą za naszym młodym przewodnikiem. Siedmioosobowa grupa lodowcowych dyletantów nie posuwa się szybko. Bo też nie jest łatwo uwierzyć, że raki utrzymają stopy na śliskiej powierzchni. Po chwili jednak zaczynamy iść sprawniej. Powoli nabieramy jakiej-takiej wprawy. Lód na skraju jęzora jest szaro-bury. Zaśmiecony odłamkami skalnymi, pyłem. Im wyżej, im głębiej lodowego pola, tym staje się bielszy, czystszy, aż niebieski. Grzejące mocno słońce topi jego powierzchnię. W głębokich szczelinach płyną potoki wody. Omijamy je zręcznie, zaglądając tylko raz po raz do środka: promienie słoneczne załamują się na przedziwnych lodowych kształtach, odbijają w wodzie. Obok nas piętrzą się ogromne seraki, potężne, spękane bryły lodu.
Z poślizgiem
Obserwując niezwykłą grę świateł na lodowej nierównej płaszczyźnie pozwalam sobie na chwilę nieuwagi. To błąd. Tracę równowagę, przewracam się i zjeżdżam po lodowej tarce. Nawet nie myślałam, że kryształki lodu są aż tak ostre: zdzieram skórę z nóg i z rąk. Nic poważnego, uwiązana na linie nie odjechałam daleko. Ale kara za gapiostwo jest dość bolesna. Wychodzimy na śnieżne pole. Tu lód pokryty jest warstwą nigdy nie topniejącego śniegu. Przybyło go nawet kilka dni temu. Gdy my nad morzem narzekaliśmy na psujący nam widoki deszcz i chmury, tu sypnęło śniegiem. Taka jest północna Skandynawia. Nawet w lipcu.
Znów ku morzu
Zaczynamy odwrót. Krok za krokiem, ostrożnie, w dół. Pod nami w oddali urwiste czoło lodowca, jezioro, do którego spływa, dalej fiord ? wąska morska zatoka zamknięta zewsząd górami. Trochę jesteśmy zmęczeni czterogodzinną wycieczką, ale jeszcze bardziej podnieceni. Bo choć nie był to żaden wyczyn, tylko standardowa przechadzka dla średniosprawnych turystów, zabawa warta była zachodu. A może nawet i swojej ceny.
Tekst ukazał się w portalu poradnikzdrowie.pl
Poczytaj więcej o okolicy:
Zajrzyj na te strony:
- tu warto pytać o wejście na lodowiec
Dodaj komentarz