Piryn
W drodze na Wichren
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Na polu biwakowym w pobliżu schroniska Bynderica ruch zaczyna się wcześnie rano. Jest strasznie zimno, bo jesteśmy na wysokości 1810 metrów, do tego w głębokiej, górskiej dolinie. Zanim zajrzy tu słońce, upłynie jeszcze kilka godzin.
Ale wstać, zjeść śniadanie i ruszyć w góry trzeba już teraz. Pogoda od kilku dni jest niezmienna: rano czyste niebo, około południa zaczynają się zbierać chmury i zasnuwają szczyt Wichren (2914 m n.p.m.), najwyższy w całym paśmie, drugi w Bułgarii (wyższa jest tylko Musała w Rile). Straszą deszczem, ale nie pada. Przed wieczorem znów się rozpogodzi, ale wtedy powinniśmy być z powrotem na biwaku. Musimy się więc spieszyć, by stanąć na szczycie, zanim nadciągną chmury. Bo widok z Wichrenu jest przecudnej urody.
W porannej krzątaninie
Budzi się cała biwakowa społeczność. Wszyscy warzą poranną herbatę. Na śniadanie w tutejszym barku (bo jest taki) nie ma co liczyć – jeszcze za wcześnie. Dymią kuchenki, każdy szykuje się na swój sposób. Bułgarzy idą na lekko. Krótkie spodenki, podkoszulka, kanapka do kieszeni. Nie niosą nic. Wbiegną na swoją wielką górę. Na podejściu zdejmą podkoszulkę, założą ją na szczycie. Wczesnym popołudniem będą z powrotem. Grupa młodych Polaków, obóz pod opieką księdza, upycha wielkie wory. Zwijają namioty i cały dobytek. Dziś spali tu, jutro zabiwakują gdzieś dalej. Gdzie? Pewnie przy schronisku Demianica. Niestety w Pirynie na dziko biwakować nie wolno. To park narodowy, a strażnicy czyhają na takich, co łamią przepisy. Kary są wysokie. Dwójka Niemców – on i ona – pakują niewielkie plecaki. Sprawdzają ich wagę, coś wyjmują, coś dokładają i ruszają niespiesznie pod górę. Dogonimy ich potem na szlaku.
Czeski wynalazek
Czesi… Czesi zasługują na odrębną opowieść. Ci to mają patent na chodzenie po górach. Zajechali na pole biwakowe autobusem. Wyjęli z luków namioty, śpiwory i poszli spać.
Rano, pod autobusem rozstawili kuchnię: butle z gazem, gary, menażki, całe gospodarstwo. Zjedli, wrzucili rzeczy do luku. Zbierają się na wycieczkę. Jest ich chyba ze dwudziestka. Nie idą jednak razem: dwójkami, trójkami ruszają w drogę. Podobno skrzykują się,
wynajmują autobus i jadą… Czasem robią tak za pośrednictwem klubu turystycznego, czasem umawiają się w gronie znajomych. Może to sposób na tanie podróżowanie?
Tysiąc sto metrów pod górę
Ruszamy wreszcie i my. Ani na lekko, ani na ciężko. Dobytek zostawiliśmy na biwaku, ale każdy ma w plecaku i polar (gdyby było zimno), i kurtkę (gdyby jednak postanowiło padać), i trochę prowiantu (wiadomo, jeść trzeba) i wodę (w wyższych partiach Pirynu o nią nie jest łatwo). Zaczynamy podejście. Zrazu idziemy przez las, potem drzewa rzedną, rosną tylko pojedyncze, wysmagane przez wiatr. Takie, ni to sosny, ni to pinie. Malowniczo wyglądają na tle białych skał i błękitnego nieba. Niewielki pas kosówki, a potem zaczyna się pustka. Coraz mniej trawy, coraz więcej skały. Gdzieś w dali biały, marmurowy trójkąt Wichrenu.
Dodaj komentarz