Piryn
W drodze na Wichren

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Na skalnej pustyni
Wchodzimy do Kotła Kazana. Pusto tu i surowo. Do białych skał można się przyzwyczaić, ale ogromna połać śniegu (w końcu to południe Bułgarii, a słońce nawet na tej wysokości przygrzewa mocno) robi wrażenie. Na jej skraj zeszło dwoje ludzi. Wyglądają jak dwa małe punkty na szaroburym tle. Wokół gołoborza ogromnego kotła polodowcowego. Wśród kamieni ukryty jest schron. Niewielki, zmieści się tu zaledwie kilka osób. Można z niego korzystać tylko w nagłych wypadkach. W kotle wyprzedzamy naszych Niemców. Nas mijają biegający na lekko Bułgarzy. Cel naszej wędrówki już blisko.
Na najpiękniejszej górze
Na szczycie, który z daleka wydaje się być piramidą jest całkiem sporo miejsca. Wokół kamiennego obelisku gromadzą się dzisiejsi zdobywcy. Nie jest ich na raz zbyt wielu. Bułgarzy w podkoszulkach zbiegają szybko na dół. Ale pod obeliskiem rozsiadła się rodzina. Piją piwo, puszkę rzucają między kamienie. Taki obyczaj… Ze szczytu roztacza się fantastyczny widok: Kutelo, Grań Konczeto, Todorin Wrych, Jeziorka Wałahińskie, a w dole miasteczko Bansko… Zmyślam, przepisałam z przewodnika. Tak naprawdę wyszliśmy za późno. Chmury, które musiały przyjść, złapały nas na ostatnim podejściu. Nie było nic widać.
Kamienie na łące
Zejście – jak zwykle – długie i męczące. Podeszliśmy ponad tysiąc metrów, tyle samo trzeba zejść. Kiedy na chwilę wiatr rozwieje chmury pokazują się poszarpane szczyty głównej grani Pirynu. Na krótkich, wygryzionych przez owce łąkach widać ogromne napisy. To też miejscowy obyczaj: układanie na trawie z kamieni podpisów przez tych, co tędy przeszli. Czasem to imię, czasem nazwa miejscowości, czasem jakieś hasło. Nie zdobi to gór, ale dodaje im specyficznego kolorytu. No cóż, może to lepsze, niż wyżynanie nożem w pniu drzewa: tu byłem…
Tekst ukazał się w portalu poradnikzdrowie.pl
Dodaj komentarz