Sajgon
Gościłam w wietnamskim domu
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Po zakupach udajemy się na krótki spacer ulicami miasta. Trzeba bardzo uważać ponieważ tutejsi kierowcy nie przestrzegają absolutnie żadnych przepisów. Przechodzenie przez ulice to niełatwa sztuka. Przede wszystkim nie wolno biec, trzeba iść powoli rozglądając się dookoła i lawirować pomiędzy przejeżdżającymi kierowcami. Przebiegając bardzo łatwo można zostać potrąconym. Po jakimś czasie Mingh zostawia mnie samą, przed tym tłumaczy mi jak wrócić do domu. I tak jak w Tajlandii korzysta się z tuk tuków, a w Kambodży jeździ się rikszą, w Wietnamie po prostu ?łapie się motocyklistę?. Wystarczy podejść do jednego z wielu czekających przy ulicach kierowców, a on za parę dongów podwiezie pod wskazany adres. Do tego czasu spaceruję jeszcze po mieście. Sajgon, a raczej Ho Chi Minh City (nazwa Sajgon przestała obowiązywać w 1976 roku, ale w dalszym ciągu istnieje w obiegu) przez prawie dwadzieścia lat był stolicą kraju i jest największym miastem Wietnamu. Nową nazwę otrzymał na cześć polityka i bohatera narodowego, Ho Chi Minha.
Przez długi okres metropolia była kolonią francuską i to właśnie dzięki tym wpływom miasto w dużej mierze zawdzięcza swój dzisiejszy wygląd. Stylowe europejskie kamieniczki, zielone parki kontrastują z azjatyckim bałaganem i szalonym ruchem ulicznym. Nowoczesna architektura i ekskluzywne domy handlowe przeplatają się z tandetnymi kramami i ulicznymi knajpkami. Sajgon to swoista mieszanka Azji ze szczyptą europejskiego smaku.
Powoli nadchodzi pora powrotu do domu, a co za tym idzie ? trzeba ?złapać motocyklistę?. Trochę się waham podejść do całkiem obcej osoby, ale w końcu zagaduję do jednego z czekających na poboczu kierowców. Wręczam mu wizytówkę z adresem, ustalam odpowiednią cenę i możemy jechać. Przez całą drogę towarzyszy mi jednak lekkie podenerwowanie, dlatego z nieukrywaną ulgą zeskoczyłam z maszyny gdy tylko dotarliśmy na miejsce. W domu czekała już na mnie cała rodzina z pożegnalną kolacją, niestety za parę godzin odjeżdża mój nocny autobus do Nha Trang. Ciężko jest się pożegnać z tak ciepłymi ludźmi, którzy zaoferowali swoją gościnę całkiem obcej osobie. Dodatkowo wszyscy zapewniają mnie, że jestem zawsze mile widziana w ich domu, gdy tylko znowu będę odwiedzać Wietnam.
Tak jak pierwszego dnia na obładowanym skuterze MinghNgoc pojechałyśmy na dworzec. Tym razem w całym autobusie są prawie sami turyści, każdy zatopiony w lekturze, ze słuchawkami na uszach. Szkoda że nie ma obok mnie tej rozgadanej młodej Wietnamki? o ile taka podróż byłaby ciekawsza!






Dodaj komentarz