Hoi An
Od strony kuchni i domowego ołtarza

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Jesteśmy drugi dzień w Hoi An bajkowym wietnamskim mieście: zwiedzanie i kolacja na tarasie, bardzo przyjemnie. Jedzenie tutejsze bardzo nam smakowało – odmienne nawet w smaku od laotańskiego.
Posiłki jada się tutaj najchętniej nisko: niskie są stoliki, jak dla dzieci, ale są też naturalnej wielkości stoły, jadają pałeczkami. Ho An znane jest z dobrej kuchni, raczymy się od rana tutejszymi specjałami i smakuje nam! Zamiast ryżu jadamy np.: papier ryżowy, lub krewetki smażone na woku w cienkim cieście ryżowym, albo schab o nazwie cao lai… smakuje jak prażony. Mimo, że sporo się ruszamy i nie jemy aż tak dużo, są upały, pijemy sporo wody… to nic na wadze nie spadamy.
Stoło-łóżko, na którym się tu sypia i jada to nie kwestia biedy, a zwyczaju. Tak się tutaj żyje. Dziś oglądałyśmy domy mandarynów i bogatych kupców chińskich, w rękach tych rodzin od siedmiu generacji (chińczycy uciekali z Chin po przewrocie dynastii Ming i osiedlali się w Hoi An). Tam także były piękne meble tekowe, inkrustowane masą perłową, ale i potężne łóżka z drewna, niczym nasze meble gdańskie. A jak nas zapewniał potomek chińskich imigrantów, obecnie wykładowca matematyki, sypiają na nim z żoną i wnukami do dziś. Jedno łóżko mieści 4 osoby, a oni na miękkim nie mają przyjemności w sypianiu. Zresztą, nie widziałyśmy w całym domu ani jednego materaca!
W domach ołtarzyki domowe, sporo konfucjańskich wpływów, kult przodków przeplatany buddyzmem, chociażby ołtarze sąsiadują ze sobą. Wzdłuż ulic i domów zapalają kadzidełka dla duchów. Raz w roku rodzina obchodzi swój specjalny dzień domu, wtedy oddaje cześć przodkom. Trafiłyśmy na taką uroczystość w jednej bocznej uliczce, biednym domu, gdzie przed drzwiami ustawiono ołtarzyk z jedzeniem: pyszności dla zmarłych, świeczki, kadzidełka.
Religia tutaj bardziej jest w wydaniu buddyjskim na eksport. Mnicha wołają jak ktoś umiera, całopalenia nie ma, chowają w rodzinnym grobowcu w trumnie. A grobowiec jest albo wzorca zachodniego, albo zakończony daszkiem, jak mała pagoda. Cmentarze są rozrzucone miedzy polami ryżowymi, dziwacznie to wygląda. Niestety, autobus się nie zatrzymuje, wiec nie mamy na razie takiego zdjęcia. Kwitnie animizm, kult przodków i duchów opiekuńczych. Ilości kwiatów jaki widziałyśmy przed pełnią świadczą o potrzebie dogadzania zmarłym, którym na domowym ołtarzyku wystawia się jedzenie.
Rodzicami opiekują się bardzo. Ja mam teorię, że ta fizyczna bliskość ciągnie się całe życie. Dzieci mniej tu płaczą, bo nieustannie noszone nie muszą domagać się atencji, potem żyją stłoczeni w jednym pomieszczeniu przez całe życie na jednym łóżku i też jest dobrze. Ale Wietnamczyków jest 10 razy tyle co Laotańczyków, może dlatego tak się cisną. Odpoczywają siadając w kucki, palą na okrągło, wymachując papierosem przed nosem. Nas też ściskają przy stole po sześcioro, w busiku też na ścisk.
Dodaj komentarz