Phnom Penh
Skarby i zbrodnie na stołecznym wzgórzu
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
W Phnom Penh, stolicy Kambodży, ląduję popołudniu. Przed zapadnięciem zmroku zamierzam rozejrzeć się w mieście, w którym jestem po raz pierwszy.
Chociaż hotel mam niemal w centrum, okazuje się to bardzo trudne. Rozpoczął się właśnie szczyt popołudniowego ruchu. To, co dzieje się na tutejszych jezdniach i chodnikach, przekracza moje wyobrażenia.
Jak tu przejść przez ulicę?
Niedaleko hotelu widzę w odległości nie większej niż 300-400 metrów jakąś sporą świątynię. Dostanie się do niej wymaga przejścia na drugą stronę jezdni. Okazuje się to jednak niemożliwe. Przejść pod- ani nadziemnych nie ma. Naziemnych nie jestem w stanie dostrzec w chaosie panującym przede mną. Sunie jeden wielki potok samochodów, motorowych riksz, ale przede wszystkim motocykli. Wygląda to tak, jak gdyby równocześnie wsiadł na nie niemal cały milion mieszkańców stolicy. I próbował jechać tam, dokąd zmierza, nie oglądając się na nic. Pod prąd, skrajem chodników, wbijając się jak klinami w wydawałoby się zwartą masę pojazdów. Trudno zrozumieć, jak to jest możliwe, że co chwila nie widzę na jezdni masy trupów. A jednak jakoś to wszystko szybko posuwa się naprzód. Chociaż przechodząc chodnikiem obok którejś z wyższych uczelni, muszę lawirować między motocyklami, zatrzymywać się, aby nie zostać rozjechanym. Policjantów ani na lekarstwo. Nareszcie docieram do jakiegoś skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Szaleńcom na motorach nie przeszkadza ona, ale wprowadza jaki taki ład. Na tyle, że odważam się przejść na drugą stronę jezdni. Innej drogi, poza powrotem do hotelu, nie mam. Jestem przecież na skrzyżowaniu. Idę więc dalej w kierunku ścisłego centrum oglądając po drodze z zewnątrz świątynie, budynki użyteczności publicznej, nowe gmachy banków i centrów biznesu wyrastające tu jak grzyby po deszczu. Szybko robi się ciemno, zagłębiam się więc w centra handlowe, oglądam ogromną ofertę, chociaż najczęściej tylko średniej jakości towarów.
W którą stronę płynie Tónlé Sap?
Wzgórze Penh, bo tak właśnie tłumaczy się nazwę Phnom Penh, stolicą Kambodży zostało dopiero w roku 1866. Zaszczyt ten zbliżał się tu, nad rzekę Tónlé Sap u jej ujścia do Mekongu, a zarazem w pobliże ujścia innej rzeki – Bassak, przez kilka stuleci. Najpierw w roku 1432, był to już początek schyłku imperium Khmerów, król Panhea przeniósł stolicę z Angkoru do Lowek leżącego również nad rzeką Tónlé Sap, około 40 km na północ od zbiegu wspomnianych już trzech rzek. Następnie na 2,5 wieku, w latach 1618-1866, stało się nią miasto Udong leżące o kilkanaście kilometrów jeszcze bliżej, chociaż bardziej na zachód. W 1866 roku przeniesiono ją na obecne miejsce, dosyć niezwykłe w skali światowej. Występuje tu bowiem ciekawe zjawisko naturalne. W porze deszczowej, czyli od maja do października, wody Mekongu wzbierają. Tak bardzo, że wpadająca do niego rzeka Tónlé Sap zmienia bieg i… cofa się. W rezultacie ponad 100-kilometrowej długości jezioro o tej samej nazwie leżące w środku kraju, do którego wpływa z północy i wypływa na południowy wschód ta druga pod względem wielkości rzeka, niemal podwaja objętość. Natomiast w porze suchej, od połowy października, Tónlé Sap znowu płynie na południe, do delt Mekongu i Bassaku, a z nią nadmiar wody z jeziora.
Dodaj komentarz