Svolvær
Zorza polarna, czyli taniec na niebie

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Bardzo polecam zimowy wypad na północ Norwegii. Ludzie mili, mają więcej czasu, przyjemność pobytu trochę inna niż wiecznym dniem. Ale kolory słońca, blask księżyca i gwiazd no i zorza polarna – tego nie odda nikt.
Zorza polarna jest rezultatem dalekich ognistych wybuchów na Słońcu. Znalezienie widocznej zorzy – bo jest ona podobno nieustająco – to dla kilkudniowego turysty wyścig z czasem i poszukiwanie „nieustających” miejsc. Tubylcy podchodzą do tego jak do zwyczajnego widoku za oknem. A niestety w skali 1-10 nie zawsze widać zorze. „Nasza” największa miała 5 i był to nierzeczywisty pokaz malowany wielkim pędzlem po niebie. Ekranem był cały nieboskłon. Głowę trzeba było zadzierać pionowo ku górze, by zobaczyć, jak wielkie pędzle z zielonkawych kresek przechodzą w kurtyny, znów zawijają kształtem. Jak zielone koło z różowawą poświatą zmienia się w tęczę, by przejść do prostego przecięcia nieba. Tylko zimno doskwierające w stopach świadczyło że gapimy się w niebo już trzecią godzinę.
Najlepszą miejscówkę do oglądania zorzy w Svinoya Roburer, domki w Svolvær, poleciła nam pani w recepcji. Pole golfowe w fiordzie, 25 km na wschód od miasta. Wieczorem prognozy potwierdziły „piątkę” w nasileniu aktywności zorzowej. No i byliśmy na polu ok. godz. 21, sami w całej dolinie. W oddali miasteczko za wodą, fiordem sunął kuter wypływający na połów. Dzień jak co dzień dla mieszkańca, dla nas święto dla oczu i nierzeczywiste krajobrazy. Już nie mieliśmy niedosytu zorzy, jaka nas spotkała po rozczarowującym, zorganizowanym w Tromsø? wyjeździe za miasto. Drogi na naszą kieszeń (ok. 450 zł) wyjazd na trzy nocne godziny był niewypałem nie tyko dlatego ze na niebie była „tylko” trójka, ale organizacyjnie i informacyjnie odstawał od oczekiwań.
Dodaj komentarz