Inovce
Cerkiewka na wiejskim wzgórzu

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Tak naprawdę to przejechałam chyba dwieście kilometrów, żeby się znaleźć w małej słowackiej wsi Inovce, tuż przy ukraińskiej granicy, zagubionej gdzieś między Górami Bukowskimi a Wyhorlatem. To prawda, po drodze oglądałam to i owo, wlazłam nawet na jedną górę. Ale jechałam, by dotrzeć właśnie tu.
Zauroczył mnie szkic, bo nawet nie zdjęcie, w jednym z przewodników. Mała drewniana cerkiewka, prosta w kształcie, inna niż te, które oglądam często i po polskiej, i po słowackiej stronie Karpat. Archaiczna? Trochę. I dlatego pociągająca.
Głęboko w górach
Do wsi położonej z dala od utartych turystycznych traktów, które kończą się tu na Morskim oku w Wyhorlacie, prowadzi całkiem przyzwoita droga. I jest też szlak: brązowy drogowskaz szlaku architektury drewnianej wskazuje kierunek. Droga pnie się przez las, odsłaniając wreszcie widoki: gdzieś w oddali dostrzegam charakterystyczne siodło naszej Tarnicy. Wreszcie widać wieś, położoną wysoko na wzgórzach. Na jednym z wyższych dostrzegam drewnianą sylwetkę świątyni. Jest mała, lecz zdaje się dominować nad osadą. Niezwykły widok. Nie zrobiłam zdjęcia.
Po klucze tylko w godzinach pracy
Błądzimy przez chwilę w plątaninie wąskich wiejskich uliczek. Bo słowackie wsie to mikroskopijne miasteczka. Dostępu do cerkwi bronią płoty i zagrody. Pytamy jak się tam dostać. Pokazują nam wąską ścieżkę. ? A kto ma klucz? ? Spóźniliśmy się. O godzinę, albo o kilka tygodni. ? Klucz jest w wiejskim urzędzie, urząd zakończył już pracę. Do niedawna klucz był u nas, ale odebrali nam, zamierzają remontować cerkiew? ? opowiadają gospodarze.
Wspinamy się na wzgórze. W oddali po horyzont góry, wśród nich wyróżnia się stożkowaty szczyt, znacznie wyższy od innych. To chyba Pikuj, najwyższy w Bieszczadach, już po ukraińskiej stronie.
Zrębowa bryła otulona dachem
Cerkiewka nie jest wcale bardzo stara, choć na bardzo starą wygląda. Wybudowano ją w 1836 roku. Ale pewnie wtedy nie była potrzebna ani większa, ani nowocześniejsza w kształcie. To przecież koniec świata. Kiedy ją stawiano, we wsi były tylko 34 domy. Żyło w nich jednak aż 250 osób. Tak mówią węgierskie spisy. Cerkiew zbudowali grekokatolicy, w latach 50. ubiegłego wieku, gdy zlikwidowano unię na Słowacji, zamieniono ją na prawosławną. Przywrócona została grekokatolikom w latach 90. Od kiedy w 1998 roku wybudowano nową, murowaną cerkiew, nieużytkowana, zadbana jednak jako zabytek.
Jestem pod wrażeniem
Bryła cerkwi jest trójdzielna. Prostokątna nawa, małe, zamknięte dwubocznie (to rzadkość!) prezbiterium, nad babińcem niewielka wieżyczka. Wszystko otulone dachem podpartym na rysiach i wystającym daleko poza obrys budynku. Dach łamany, wspólny dla całości falistą płaszczyzną otula zrębową konstrukcję. Przed wejściem urwisko z widokiem na wieś i okoliczne pasma wzgórz, za cerkwią niewielki cmentarz. Tylko tyle, ale jakże warto było tu jechać.
Do wnętrza ? niestety ? nie udało się wejść. Wiem zatem tylko z przewodnika, że jest tam kompletny ikonostas z czasu budowy świątyni, a na ścianie jedna starsza ikona. Ikonostas ma tylko jedne diakońskie wrota ? pewnie drugie nie zmieściłby się w maleńkim wnętrzu.
Wschodnią Słowację znam tylko z jednego przelotu na Ukrainę (łatwiej tam przejechać z polski, kolejki nie są aż takie długie jak w Medyce czy Krościenku). Zadziwiła mnie wtedy krajobrazem. Zatrzymaliśmy się przy jednej z takiej cerkiewek. Nie tej, ale nie pamiętam nazwy. I też była taka – cytuję – archaiczna. Też nie udało się wejść do środka.