Starostyna
Na połoninach Wschodnich Bieszczadów
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Widoki z grzbietu na każdą stronę są przepyszne, tak na doliny, jak i na sąsiednie pasma górskie. Daleko na północnym-wschodzie, za doliną Stryja, dominują Beskidy Skolskie z najwyższą Paraszką (1268 m), objęte parkiem narodowym. Za nimi leżą najważniejsze za czasów Galicji obszary eksploatacji złóż ropy naftowej i gazu ziemnego koło Borysławia, najsławniejszy przedwojenny kurort II Rzeczpospolitej – Truskawiec oraz Drohobycz – miejsce urodzenia i twórczości żydowskiego pisarza Bruno Szulca.
Spojrzenie na zachód
Po zachodniej stronie grzbietu, znacznie bliżej, tuż za doliną Żdenówki, wypiętrza się smukła Ostra Hora (1405 m) i rozległa Połonina Równa o kilku kulminacjach (1482 m, 1414 m, 1413 m, 1394 m), z nieistniejącą już bazą rakietową z czasów Związku Radzieckiego. Patrząc z wierzchołka Starostyny ku północy, napawaliśmy się widokiem odległych, jakże znajomych w swoich kształtach gór – bliżej Kińczyk Bukowski, dalej Halicz i Tarnica, jeszcze dalej obie Rawki oraz Połoniny – Caryńska i Wetlińska, czyli nasze, polskie Bieszczady Zachodnie. Ileż teraz, w sezonie, musi być tam turystów! Tu, na „naszej połoninie”, spotkaliśmy tego dnia tylko parę młodych Ukraińców z plecakami, wędrujących z namiotem, byli ze Lwowa. Taka forma turystyki, z noclegami na grani lub nieco poniżej, jest w tych górach najlepsza.
Nie ma słupków na dawnej granicy
Wędrówka percią prowadziła ze Starostyny przez kolejne kulminacje głównego grzbietu: Rozsypaniec (1231 m), Żurawkę (1228 m), Behar (1257 m), Listkowanię (1246 m), na wybitny Wielki Wierch (1309 m). Szczególnie piękny fragment trasy znajduje się na Listkowani, gdzie nikła perć trawersuje wśród poszarpanych skał i wspaniałej roślinności. Bogactwo gatunków jest ogromne – wierzbówki, goryczki trojeściowe, złocienie, goździki, trafiają się też lilie złotogłów.
Ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że na głównym grzbiecie nie natrafiamy na przedwojenne, granitowe słupki graniczne, pomiędzy Polską i ówczesną Czechosłowacją. Znawcy tych stron wskazywali je jako doskonały wyznacznik kierunku wędrówki, pomocny w niepogodzie, deszczu czy we mgle. Znaleźliśmy je w końcu, ale dopiero za kilka dni, nie w górach lecz w dolinie. A konkretnie na cmentarzu w Husnem, gdzie znalazły swoje miejsce „wiecznego” (?) spoczynku, jako kamienie nagrobne wielu dawnych mieszkańców wsi. Doskonale widać na nich wykute symbole i daty świadczące o poprzedniej funkcji. Może i lepiej tak dla nich – przetrwają dłużej.
Za wysiłek jest nagroda
Z płytkiej przełęczy Ruski Put (1216 m) pod Wielkim Wierchem schodzi stromo na południe niebieski szlak łącznikowy do wioski Bukowiec w dolinie Żdenówki. Za przełęczą główny grzbiet staje dęba, więc z mozołem podchodziliśmy na rozległe zrównanie szczytowe Wielkiego Wierchu, którego nazwa jest adekwatna do kształtu. Po drugiej stronie szczytu czeka oczarowanie! Otwiera się widok na wspaniałą połoninę spływającą z grzbietu na północ, aż po krawędź bukowego lasu. Nosi ona lokalną nazwę Krasna Łąka. I nie bez powodu. Sam nazwałem ją „Piękną Halą”, nie znając wówczas jeszcze jej prawidłowej nazwy. Tutaj, tuż ponad skrajem lasu, na wysokości 1120 m, stało niegdyś schronisko Przemyskiego Towarzystwa Narciarskiego, zwane Schroniskiem pod Pikujem. Zbudowane w 1935 roku, stanowiło doskonałą bazę narciarską. Zostało rozebrane w 1940 roku po zajęciu terenów wschodniej Polski przez Sowietów. Resztki podmurówki widoczne są do dziś.
Czas powrotów
Po obniżeniu się na rozległą halę za Wielkim Wierchem wyrosła przed nami skalista kulminacja Ostrego Wierchu (1294 m). Stąd trzeba było już wracać, bo i odległość na bazę w Libuchorze, i schyłkowa pora dnia, do tego skłaniały. Grzbietową drogą i bocznymi drogami schodzącymi w dolinę, zaczęły ciągnąć końskie zaprzęgi z drabiniastymi wozami wyładowanymi sianem, traktory ze zbieraczami borówek i kosiarzami, motocykle oraz piesi – pasterze krów, owiec i kóz wraz z pasterskimi psami. Ruszyliśmy wraz z nimi pośród łąk, niżej bukowych lasów i pól, w stronę Libuchory. Czekała przecież tam na nas znajoma świnka koło gnojówki, zimny prysznic i zamówiona rano kolacja. Lecz jak to na wschodzie bywa w zwyczaju, kolacja opóźniła się dwie godziny. Była smaczna, złożona z gęstej zupy typu ukraińskiej solianki z wkładką mięsną, zakrapianej gorzałką domowej produkcji, o dużej mocy. Nie mogło obyć się bez toastów…
Poczytaj więcej o okolicy:
Zajrzyj na te strony:
- Tekst stanowi fragment artykułu pt. Połoniny i doliny. Bieszczady Wschodnie – Pasmo Pikuja, opublikowanego w Gazecie Górskiej 2019 – jesień
Kocham Bieszczady. Kiedyś bywałem w tych górach co roku (w polskich), teraz wracam od czasu do czasu i zawsze zachwycają mnie tak samo. W Bieszczadach Wschodnich byłem raz, w okolicy Pikuja i Ostrej. Bardzo było pięknie, tak jak na tych tu obrazkach.