Montañita
Przystanek dla wędrowca
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Montañita to taki malutki ekwadorski raj dla ludzi podróżujących z ograniczonym budżetem, szukających wytchnienia i odpoczynku od kilkumiesięcznych wypraw.
Ta mała, nadmorska wioska na pierwszy rzut oka przypomina trochę hippisowską osadę, a jej wyluzowany charakter zaraża już od momentu wyjścia z autobusu. Cała Montañita to w zasadzie kilka wysypanych piaskiem ulic, które prowadzą tylko do dwóch miejsc, na plażę, albo do drogi krajowej.
W sam raz na przerwę w podróży
W całym miasteczku próżno szukać eleganckich i drogich hoteli, na przyjezdnych czekają tanie hostele, kameralne guest housy czy drewniane bungalowy pokryte liśćmi bananowca, ustawione wprost na nad wodą. Wszystkie bary i restauracje znajdują się na otwartym powietrzu, na werandach rozwieszone są kolorowe hamaki i wiklinowe siedziska, gdzie można schronić się przed upałem. Odpoczynek i relaks, po to głównie przyjeżdża się do tego miejsca, a rewelacyjnie niskie ceny zachęcają, żeby zostać tutaj jak najdłużej. Oczywiście główną atrakcją wioski jest długa, piaszczysta plaża, tak duża że nawet wtedy gdy mateczko jest przepełnione podróżnikami, zawsze można znaleźć odludne miejsce do leżakowania. Wielkie fale ściągają tutaj też surferów z całego kontynentu. Na miejscu można wziąć parę lekcji a także wypożyczyć sprzęt.
Pięknie i tanio
W Montañita zostaję, niestety, tylko parę dni, ale to całkowicie wystarcza żeby odpocząć i naładować akumulatory na drugą połowę wyprawy. Całe dnie odpoczywam na plaży a wieczorami, razem z Andreasem, zapoznanym Hiszpanem, spędzamy czas w klimatycznych knajpkach. Tuż po zachodzie słońca, gdy na polu robi się przyjemnie chłodno, uliczki zapełniają się ludźmi. Niektórzy sprzedają ręcznie robioną biżuterię, żeby w ten sposób zarobić na kolejny etap podróży, inni grają na instrumentach. Jest też połykacz ognia pokazujący swoje sztuczki. Zewsząd dochodzi charakterystyczny dźwięk kołyszących się hamaków. Barmani przyrządzają kolorowe drinki w łupach kokosów, a ponad głowami na kablach elektrycznych odpoczywa kilkadziesiąt małych ptaszków, tworząc niesamowity, żywy łańcuch.
Łatwo przybyć, trudniej wyjechać
Do Montañity bardzo łatwo dojechać autobusem z Guayaquil, ok. 2 godz jazdy, gorzej gdy chce się opuścić to miejsce. Ponieważ nie ma tutaj żadnego dworca, przystanku ani postoju, jedynym skutecznym sposobem zwrócenia na siebie uwagi kierowcy jest wybiegnięcie na środek ulicy przed maskę autobusu i wymachiwanie rękoma. Taka strategia okazuje się skuteczna i parę godzin później jestem już w Puerto Lopez, kolejnym małym nadmorskim miasteczku słynącym z przepysznych ryb i pobliskiego Parku Narodowego Machalilla, który uważany jest za jeden z najpiękniejszych parków kraju, obejmuje on długa rajską plażę i parę przybrzeżnych wysepek. Po kilku godzinach w Puerto Lopez udaje mi się złapać nocny autobus do Quito, żałuję równocześnie że w swoich planach nie przewidziałam więcej czasu na ekwadorskim wybrzeżu, które okazało się absolutnie przepiękne.
Oho, tanio i dobrze… też by mi się tam podobało, ale trochę za daleko… Przestaje być tanio.