Tybet
Ujrzałem zieloną dziewczynę

Autor: Jacek Kamler
Na stromej górskiej ścianie rysuje się wyraźnie biały krzyż. Ramiona to droga do Tybetu, do Lhasy, a słup krzyża to tor lawinowy wyryty w stoku głazami z obrywu powyżej. Trzeba będzie iść tymi ramionami, aż do skrzyżowania z lawinowym torem i tam zagrać w ruletkę z opatrznością...
Tagi: ,
fot: Jacek Kamler
Tybet. Ujrzałem zieloną dziewczynę
Nastała cisza, ale nie czułem ulgi, ni odprężenia, gdyż przez czas cały tkwiłem w lekkości zaciekawienia zjawiskiem mi nieznanym, ciągle odległym, nie tuż nad głową, ale gdzie indziej. Nie tu, ale jakby daleko, nie mogąc przerwać się przez moją wyobraźnię sparaliżowaną, nieobecną...
To już 10 lat! Materiał został zamieszczony w naszym portalu ponad dekadę temu.
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!

Szliśmy gęsiego zawaloną głazami drogą trzymając się skalnej skarpy po prawej ręce i unikając otwartej krawędzi po lewej, za którą stromy stok obrywał się do dna doliny. Wlokłem się jak zwykle na końcu. Często tak bywało.

Jako ktoś mało ambitny nie musiałem starać się o pozycję w szeregu, zaraz za kierownikiem, a już przynajmniej w ścisłej czołówce peletonu, tam gdzie pozornie spływała na nas władza, albo przynajmniej jej część tym większa, im bliżej było do kierowniczych pleców na czele. Tak też było i teraz. A przecież byłem w świetnej formie. Mogłem przyspieszyć, a jednak zwlekałem. Nie dość tego. Zabawiałem się fotograficznym aparatem i zamiast przemknąć galopem przez strefę bombardowania dobierałem starannie kompozycję ujęcia zniszczonej drogi.

Byliśmy już w Tybecie, czyli w Chinach, jak kto woli. Przed chwilą nepalski autobus dowiózł nas do granicy, gdzie dokupiliśmy drobiazgów w ostatnich przygranicznych budach. Przeszliśmy potem przez most, przez tę budowlę nie z tego świata w swej betonowej potędze, przez którą, w razie czego, miały wjechać do Nepalu chińskie czołgi. Za rzeką strażnica, budynek ogromny, prawie nowy, złocony, na miarę mocarstwa, zdobiony kolorowo wzorkami jeszcze z epoki cesarskiej. Widać wyraźnie, że ekspansja Chińczyków dochodzi aż tutaj i tylko rzeka górska dzieli mocarstwo socjalizmu, z jego codzienną biedą, od nepalskich, kapitalistycznych straganów, na których wszystko zakupisz.

Weszliśmy do biurowego wnętrza granicznej strażnicy, a tam pustki, biurka nie obsadzone, gdzieś w końcu sali jakaś postać pojedyncza, pozostawiona na straży, reszta załogi za oknem w podnieceniu widocznym z daleka. Wyszliśmy i my na rozległy dziedziniec, w gwar rozmów ożywionych i niezrozumiałych, czysta bowiem chińszczyzna dookoła, ale co i rusz któryś z tubylców podniesie rękę i coś pokazuje drugiemu. Więc i my za tą ręką wyślepiamy, a tam w dali, na przepaścistym stoku, wysoko, prawie pod niebem, coś się bieli i kurzy. Gdy wzrok wytężyć, to widać było, że tam coś się co i rusz obrywa i spada jasnym, wyrzeźbionym śladem przecinając białą, na połowie stoku umieszczoną, kreskę drogi i leci dalej na samo dno doliny. Staliśmy tak chwilę wśród chińskich urzędników granicznych, aż wreszcie któryś z nich się ocknął, wrócił i zasiadł za urzędową barierką.

Czytaj dalej - strony: 1 2 3

Poczytaj więcej o okolicy:

Komentarze: 1

    bacek5, 19 marca 2011 @ 11:14

    Witam,
    Rodzinę Kamlerów miałem okazję poznać wiele lat temu na placówce w Oranie. Zawsze byli to ludzie pozytywnie zakręceni jeśli chodzi o jeżdżenie gdziekolwiek. Zawsze planowali nowy wyjazd, chociażby na parę godzin za miasto w góry. Już wtedy pojawił się u nich pomysł napisania książki o Algierii, co też po pewnym czasie uczynili. Lekki styl i humor w opisach sprawia, że książki przez Kamlerów pisane są doskonałą i ciekawą lekturą.
    pozdrawiam,
    Max

Dodaj komentarz
(Dozwolone typy plików: jpg, gif, png, maksymalny waga pliku: 4MB.)
(wymagany, niepublikowany)
Wszystkie materiały zamieszczone na naszym portalu chronione są prawem autorskim. Możesz skopiować je na własny użytek.
Jeśli chcesz rozpowszechniać je dla zysku bez zgody redakcji i autora – szukaj adwokata!
Zamknij