Lhasa
Sankturia tybetańskiej stolicy

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Pielgrzymi ze złożonymi do modlitwy dłońmi biją pokłony. Wielu robi to na klęczkach kładąc się z wyciągniętymi rękoma na ziemi i dotykając do niej czołami, w ten sposób posuwając do przodu.
Jakże mi to przypomina portugalską Fatimę i naszą Jasną Górę, bądź sceny w sanktuariach islamu. Ale jestem przecież na Dachu Świata, przed najświętszym miejscem dla tybetańskich buddystów, świątynią Jokhang w Lhasie. Przyszedłem tu zaraz po dojeździe z lotniska i zostawieniu bagaży w hotelu. Należało co prawda poleżeć i odpocząć ze dwie godziny aby organizm przyzwyczaił się do zmiany wysokości – Lhasa leży na ponad 3,5 tys. m n.p.m. – ale bez problemów zdrowotnych bywałem już znacznie wyżej. A z hotelu położonego tuż przy Barkhor, starej, fascynującej, pełnej życia przez całą dobę dzielnicy tybetańskiej stolicy, mam tu zaledwie kilka minut spaceru. Będę więc przez parę dni częstym gościem. Z uwagą poznaję ten nowy dla mnie świat.
Rytualny pochód kora
Pielgrzymi suną w rytualnym pochodzie kora zgodnie z ruchem wskazówek zegara drogą pątniczą po Barkhor Tromsung. Kręcąc, również w tym kierunku, ozdobnymi młynkami modlitewnymi trzymanymi jak każe obyczaj w prawych dłoniach, lewymi przesuwając paciorki buddyjskich różańców. Jedni szepcą mantry idąc w skupieniu bliskim ekstazy, inni na luzie, nawet rozmawiają ze sobą. Starzy, kobiety i mężczyźni podtrzymywani przez młodszych. Dużo jednak młodych, nawet niemowląt niesionych przez matki.
Sporo mnichów w tradycyjnych nakryciach głowy, ale i modnych tu kowbojskich kapeluszach. Większość pątników w ciepłych wiejskich ubraniach. Kobiety w wełnianych spódnicach z wielobarwnymi fartuchami z przodu oraz bluzach i kurtkach. Mężczyźni w dżinsowych lub podobnych spodniach oraz haftowanych, lub zwykłych przemysłowych kurtkach. Wielu przybyło tu z bardzo odległych górskich regionów kraju. Co oznacza nierzadko kilka tygodni, a nawet miesięcy podróży. Co widać po ich zmęczeniu oraz… czuć.
Są przecież jeszcze w Tybecie miejsca, w których człowiek myje się, a raczej jest myty, tylko raz w życiu. Zaraz po urodzeniu. Nad całym Barkhorem unosi się jednak przede wszystkim woń płonącego masła jaków używanego do lampek w świątyni. Trochę zagłuszany przez zapach jałowca i papieru palonych w ogromnych, nawet blisko 3 metrowej wysokości, piecach – kadzielnicach. Pochód kora trwa, z różnym nasileniem, przez całą dobę. Zmęczeni pątnicy siadają na ziemi pod ścianami, odpoczywają, jedzą.
Bazar przy świątyni
Niektórzy, także mnisi, rozmawiają z telefonami komórkowymi przy uchu. A inni robią zakupy na otaczających pielgrzymi szlak oraz zajmujących plac przed sanktuarium niezliczonych straganach. Można na nich kupić wszystko co potrzebne jest pątnikom i mnichom. Modlitewne młynki w ogromnym wyborze i cenach, różańce, chorągiewki niosące prośby do bogów, thanki – malowidła na tkaninach, masło jaków do lampek. Ale również – na osobnych straganach lub ruchomych wózkach – owoce i inne artykuły spożywcze. Ponadto czapki, kapelusze, szale, odzież i tysiące innych artykułów oraz towarów, także pamiątek. Głównie masowego, odpustowo-jarmarcznego badziewia. Ale trafiają się, chociaż rzadko, także stare lub pięknej roboty przedmioty, głównie dla zagranicznych turystów. Np. figurki z brązu, współczesne rzeźby w kamieniu, pięknie zdobione metalowe puzderka, niezliczone naszyjniki z kości, drewna i kamieni itp.
Dodaj komentarz