Baracoa
Salsa, czekolada i leżak na plaży…
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Po południu, gdy obchody powoli dobiegały końca, wybrałam się jeszcze na pobliską plażę Maguana. Kameralna, wąska z małą restauracją jest idealnym miejscem na chwilę relaksu. Niestety woda jest za zimna do kąpieli, ale za to gorące słońce zachęca do odpoczynku. Wynajmuję stary leżak, który pamięta jeszcze chyba czasy rewolucji, z obdrapaną farbą i zardzewiałymi gwoździami, podparty konarem drzewa, żeby nie opadało oparcie, zamawiam kolorowy koktajl i wystawiam twarz do kubańskiego słońca.
Wieczorem, po raz kolejny wracam na główny plac. Tym razem impreza przeniosła się z ulicy do Casa De La Trova, gdzie można posłuchać son – tradycyjnej muzyki kubańskiej. W małym i dusznym pomieszczeniu kłębi się tłum ludzi podskakując do muzyki przygrywanej na żywo. Wyciągnięta przez młodego Kubańczyka na środek sali, cierpliwie uczę się kroków salsy, a gdy impreza dobiega końca zostaję zaproszona na kolejną, bardziej lokalną i młodzieżową. W klubie pod gołym niebem, na wzgórzu górującym nad miastem, masa młodych Kubańczyków bawi się w rytmach techno, popu czy niezwykle popularnego na całych Karaibach, reaggaeton.
Po skończonej imprezie idziemy jeszcze na Malecon, wprawdzie mniej imponujący niż ten najsłynniejszy Hawański deptak, ale również tutaj, to centralny ośrodek spotkań mieszkańców miasta. Młodzi Kubańczycy wydają się nie różnić od swoich rówieśników z innych krajów świata. Opowiadają mi o swoich marzeniach, o muzyce której lubią słuchać, o planach na przyszłość. Tylko od czasu do czasu napominają coś o „szalonym rządzie” i „pokręconej polityce kraju”.
* * *
Wracam do casy, mój gospodarz daje mi zamówioną parę dni wcześniej czekoladę, szczelnie opakowaną w szary papier. Z samego rana wyjeżdżam z Baracoa, z pyszną czekoladą w plecaku i równie słodkimi wspomnieniami z tych ostatnich dni.
Dodaj komentarz