Val Travenanzes
Tu strach zajrzał mi w oczy?
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Zbieram się i widzę…że tylko ja się zbieram. Schodzę dalej szlakiem 402/401. Z góry widać dolinę. Na pewno długa… zamknięta ścianą jakiegoś masywu ? jeszcze nie wiem, jakiego. Po prawej towarzyszą mi coraz większe Tofany ? one ?rosną? a ja ?maleję? coraz bardziej. Fanis też jakby większe się robią. Oglądam się w nadziei na towarzystwo ? w przewodniku napisano, że dolina bardzo uczęszczana… Ale nie dziś. Głupio wracać znowu do góry…
I tak oto zostałam sama w tej dziczy… lecz naprawdę urzekającej! No prawda… mam komórkę… tylko zasięgu brak. Kto nie był w podobnej sytuacji, nie wie, jakie myśli snują się w głowie… Jest to ogromna walka z samym sobą. Jest strach.
Dochodzę do Malga Travenanzes ? fajna chatka ale zamknięta. Cały czas idę lewą stroną potoku bo jest bardziej widokowa. Druga ścieżka prowadzi podnóżem Tofan i nie jest numerowana. Ziemia w kolorach czerwono-rudych. W zetknięciu z białą kolorystyką ścian i turkusowym kolorem wody, robi to wrażenie. W dali zauważam dość szeroki pas terenu, wyglądający jak szeroka droga… pewnie zbliżam się do celu? Czas jednak na to nie wskazuje…
Zagadka rozwiązana… to potok Travenanzes, tym razem zamieniony w sporą rzeczkę. Muszę go przekroczyć. Kamienie pod wodą… woda rwąca, jak to w górskim potoku. Ściągam buty, kije wkładam do wody i badam teren. Udało się! Nie przewiduję następnego razu… i to błąd. Znowu sytuacja się powtarza. Tym razem próbuję przedrzeć się kosówką do wąskiego przesmyku, ale gdzie tam? wszędzie tak samo? Buty pod pachę i… Przy kolejnej przeprawie był już fajny mostek…
Nie nudzę się na trasie. Oczy biegają wokół, co chwilę coś nowego, ciekawego, czasem groźnego… Tofany zostawiam w tyle… Wreszcie jest węzeł szlaków, lecz żeby zmienić kierunek muszę znowu przez rzekę… W prawo odbija szlak 407 na ferratę, a ja chcę na przełęcz Posporcora… Tu już w butach, po kamieniach, przeskakuję…
Wreszcie ludzie!!! Czesi ? nie znają się jednak na szlakach i mapach, są na spacerze… Muszę polegać na intuicji i mapie. Podchodzę pod przełęcz i już wiem, że jestem w domu? Mogę sobie posiedzieć w cieniu drzew i przeanalizować moją drogę. Wygodną ścieżką poprowadzoną zakosami schodzę na teren kempingu.
:P Dziękuję, spróbuję pójść po Pani śladach. Mój przyjaciel, Włoch, na jednej z doskonałych wycieczek, na którą mnie zabrał, powiedział, że wycieczka jest nieudana, jeśli co najmniej trzy razy człowiek nie pożałuje decyzji, że się tam znalazł. Pani wycieczka chyba była taka.
Do dziś nie żałuję tej decyzji. Z sentymentem wspominam tą trasę. Wtedy strach zajrzał w oczy bo pierwszy raz byłam w tych górach, a do tego chodziłam sama.Dziś już mam pewne „doświadczenie” ;) Gorąco polecam Dolomity każdej „grupie wiekowej”, to są jedne z piękniejszych gór i przyjazne turystom. Za tydzień będę tam po raz czwarty…czyli mają one to „coś” co przyciąga.
Zaintrygowała mnie wasza wymiana zdań, przeczytałam artykuł. Chodze po górach bardzo po amatorsku, i zawsze to jest na zasadzue „Kali się bać, ale Kali iść”. Zauważyłam jednak, że czasem zawrócić z drogi wymaga jeszcze większej odwagi.
Świetnie rozumiem pana Włocha. Chyba jest wytrawnym wędrowcem…
Zainspirowała i zaintrygowała mnie ta opowieść na tyle, że poszłam w Pani ślady. Nie żałuję, jestem zachwycona. Dolomity zwiedzam od 3 lat – a przejście Val Travenanzes (mimo logistycznego skomplikowania) było czymś fantastycznym. Takich kolorów skał, ziemi i potoków (np. różowy potok po deszczu) nie spotkałam nigdzie do tej pory.