Karlskrona
Uroki miasta na 33 wyspach
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Karlskrona jest administracyjnym centrum najmniejszego w Szwecji hrabstwa Blekinge, odpowiednika naszego województwa. Liczy ono tylko 2 941 km kw. powierzchni i rozciąga się 110 km ze wschodu na zachód i 40 km z północy na południe. Mieszka tu ok. 150 tys. ludzi.
Region jest niezwykle atrakcyjny turystycznie. Jest w nim około 950 jezior, 12 rzek, 800 wysp, najlepsze w całym kraju tereny wędkarskie, liczne zabytki, lasy i tereny wypoczynkowe. Blekinge, podobnie jak leżąca od niego na zachód Skania, w przeszłości należały do Danii. Dopiero w 1658 roku, na mocy pokoju zawartego w Roskilde, weszło ono w skład Szwecji.
Region Karlskrony nazywany jest królestwem wysp. Leży bowiem w centrum archipelagu liczącego ich – łącznie z wysepkami i skałami – 1650! Walory obronne tego miejsca zdecydowały, że król Karol XI (1655-97) założył to miasto w 1680 roku jako główną bazę szwedzkiej floty wojennej. Karlskrona leży na 33 wyspach otoczonych blisko 60 mniejszymi, w tym niezamieszkanymi skałami. Jej historyczne centrum znajduje się na wyspie Trossö – dawnym centrum floty królewskiej. Wytyczając je, zaplanowano szerokie, także jak na czasy nam współczesne ulice na potrzeby parad wojskowych. Zbudowano, historyczny dziś, trudno dostępny, gdyż broniony przez twierdze i bastiony na skałach, port wojenny. On właśnie oraz ciekawa architektura końca XVII wieku zdecydowały, że w 1998 r. miasto wpisane zostało na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Piękny widok na archipelag oraz miasto i port roztacza się z punktu widokowego na Bryggarberget – Wzgórzu Browarników nad starym, XVIII-wiecznym dawnym browarem. W najwyżej położonym punkcie centrum miasta znajduje się, zbyt rozległy – należy do największych w Europie – jak na liczbę mieszkańców, Stortorget – Rynek Główny. Stoi na nim pomnik Karola XI, dwa kościoły: Fryderyka – Fredrikskyrkan z 1744 roku i starszy od niego – z 1709 roku – zbudowany dla ówczesnej ludności niemieckiej kościół Św. Trójcy – Tyskakyrkan, oraz ratusz. Pod rynkiem biegnie stary, wybudowany w 1887 roku, wojskowy tunel kolejowy umożliwiający komunikację między portem wojennym i dworcem kolejowym.
Obie świątynie są protestanckie, a więc bardzo skromne wewnątrz, ale kościół Fryderyka, bo tylko ten zwiedziłem, posiada wiele interesujących detali. Ciekawszy, a zarazem unikalny jest kościół Amiralitetskyrkan – Admiralicji. Zbudowany na potrzeby wojska w 1685 roku jako prowizoryczna kaplica, przetrwał do dziś i jest największą drewnianą świątynią Szwecji. Stoi przed nim kopia (oryginał znajduje się wewnątrz tego kościoła po prawej stronie wejścia) drewnianej figury żebraka Matsa Rosenboma – policjanta, który uzyskał zgodę na żebranie w celu zasilenia finansowego licznej rodziny i chorej żony. Według legendy zamarzł on w noc sylwestrową 1717 roku z ręką wyciągniętą w żebraczym geście. Jest to zarazem skarbonka na datki, które wrzuca się po… podniesieniu kapelusza żebraka.
Zwiedziłem też Björgholmen – zabytkową dzielnicę starych drewnianych domków wybudowaną przez osadników na początku XVIII w, z daleka obejrzałem również Brändalholm – malownicze osiedle domków na wyspie Dragsö założone w latach 20. XX wieku, dziś bardzo popularne (i drogie) miejsce zamieszkania karlskrończyków. Byłem też, oczywiście, na Fisktorget – Targu Rybnym pod rzeźbą handlarki ryb przy dawnym porcie rybackim, współcześnie przystani statków wycieczkowych.
Warto wiedzieć
Muzeum Blekinge znajduje się w zabytkowej rezydencji admirała Hansa Wachtmeistera z 1705 roku.
A mi się Karlskrona (Karlskruna – jak to ładnie wymawiają Szwedzi) kompletnie nie podobała. Decyzji UNESCO zupełnie pojąć nie mogę, ale najwyraźniej światowe dziedzictwa wcale nie muszą być ładne. Budowli, na których można zawiesić wzrok, jest niewiele, a jeśli już – to toną w tych ogromnych przestrzeniach, pustych placach, ogromnych alejach. Widok jest raczej irytujący, bo miasteczko jest niewielkie, a dęte na Plac Czerwony. Ten jednak okalają iście monumentalne, fantastyczne budowle, z którymi ogrom placu koresponduje. Karlskrona jest ratlerkiem, który udaje słonia.
Poza tym tak naprawdę nie ma tu co zwiedzać. To takie z miast, na które można rzucić okiem, będąc przejazdem w okolicy, ale w ogóle nie ma sensu zatrzymywać się na dłużej. Drożyzna potworna – mój kolega, chcąc wydać ostatnie korony, zaprosił mnie na piwo. Za dwa piwa i espresso zapłacił 20 euro. Musiał sięgnąć po euro, bo tych koron do wydania miał za mało i tak został z nimi w durno. Próbował je potem przegrać na promie na automatach, ale wciąż wygrywał. Złorzeczył, że ta Szwecja się na niego uwzięła, a on tam wcale nie chce wracać. Przypomniałam mu jednak skwapliwie, że klepnął w tyłek pomnik handlarki w rybackim porcie, a jak głosi legenda, to niechybny znak, że się do Karlskrony wróci.
Miałam też możliwość zwiedzenia bazy wojskowej w miejscach niedostępnych dla zwykłych śmiertelników i wierzcie mi, choć jestem techniczna dziewczyna, rozmiłowana w maszynach, to byłam mocno rozczarowana. Także nie myślcie, że to takie „męskie” miasto z rozrywkami dla większych chłopców. Dziewczyny też będą rozczarowane, bo nocą życie zamiera, choć to przecież ogromna baza wojskowa pełna walecznych Wikingów.
Żeby nie było – bardzo ładny jest pomnik upamiętniający jakąś szwedzką Konopnicką, której nazwiska nie pomnę, a który widać obok na zdjęciu – bohater uciekający z książki to według mnie genialna i wielce zabawna metafora. Ja tak samo zwiewałam z Karlskrony.
Ja byłam pod wrażeniem. Widok z promu na wysepki a potem jeżdżenie motorówką od twierdzy do twierdzy – to było bardzo egzotyczne przeżycie. Podobało mi się to miasto, zdecydowanie tak. I okolica – naprawdę przepiękna, i Szwedzi, którzy oblegali nadmorskie kamienie i kąpali się – nie rozumiem ich wcale – w zimnej wodzie. Mam dobre wspomnienia.