Budziszyn
1000 lat, 17 wież i tolerancyjni ludzie
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Leżący na Górnych Łużycach Budziszyn ma 1000 lat, 17 imponujących wież i bardzo przyjaznych, tolerancyjnych mieszkańców.
Niestety, mam pecha do tego miasta – byłam w nim dwa razy i za każdym razem zwiedzanie utrudniała śnieżna zadymka i takie zimno, że myśli krążyły raczej wokół ciepłego kąta i kubka z grzanym winem, a nie szwendania się po ulicach. Ale dzięki Tuchhandlerin Teda – przewodniczce z ikrą, coś tam zobaczyłam. Ale wybaczcie, że nie napiszę nic o szczegółach, które śnieżyca zasłoniła skutecznie, a przecież nie chodzi o to, by zrzynać z przewodnika …
Z krzywą wieżą
Chodząc po oblodzonych chodnikach starówki dostosowałam się do obowiązującej tam szybkości – wszędzie jest ograniczenie do 30 km na godzinę. Nie można się rozpędzić nawet na rowerze. Mimo że Budziszyn w ciągu swojej 1000-letniej historii palił się aż 44 razy, widać, że to było bogate miasto. Tędy przebiegały dwa ważne szlaki handlowe – z Czech i via regia. O bogactwie średniowiecznych mieszkańców świadczy rozmach, z jakim udekorowali jedną z wież, stojącą w bezpośrednim sąsiedztwie leciwego (ma 799 lat) ratusza – zawieszono na niej aż trzy zegary… w tym jeden, słoneczny, o powierzchni 31 m kwadratowych.
Do rynku, na którym nigdy nie odbywały się targi, za to kwitło życie towarzyskie, wiedzie 7 uliczek – przesądni mieszkańcy miasta w czasach średniowiecza uznawali liczbę 7 za magiczną i starali się ją zawsze wykorzystać. Obok stoi krzywa wieża, zdaniem mieszkańców, prawie taka jak w Pizzie. Odchyliła się od pionu 1,44 m, i tylko dzięki wtryskowi betonu w fundamenty jest tak stabilna, że można na nią wchodzić.
Wieże budowano w celach użytkowych – mieszkali tam strażnicy, do których obowiązków należało śledzenie nieprzyjaciół, niekiedy poczynań władcy, pożarów… Specjalny sygnał z rogu sygnalizował niebezpieczeństwo. Na jego dźwięk mieszkańcy musieli się szybko ubierać i biec np. do gaszenia ognia. W całej Europie są tylko dwie wieże zamieszkałe przez cały rok – obie w Saksonii, jedna w Budziszynie.
Drewniane wodociągi
Budziszyn leży na skale granitowej, w której nie dało rady drążyć studni i dlatego codziennie mieszkańcy musieli czerpać wodę z płynącej na dole Szprewy. Było to bardzo uciążliwe. Dlatego w 1496 r. jeden z mieszczan postanowił dostarczyć wodę ze Szprewy do najwyższego punktu w mieście, znajdującego się na szczycie rynku. Pięćset lat temu nikt nie wierzył, że mu się to uda. A jednak….
Najpierw zbudował zaporę i spiętrzył wodę w rzece, później spiętrzona woda, czerpana z rzeki wiadrami, poruszała koło, które z kolei uruchamiało cały system dźwigienek. W średniowieczu koło było zbudowane z drewna, na szczycie miasta był zbiornik na gromadzoną wodę. Skonstruowano także drewniane rury, które zawieszone w powietrzu systemem tarasowym, rozprowadzały wodę po mieście. Do dziś stoi wieża, w której ukryty był zbiornik na wodę.
Tolerancja wyssana z mlekiem mamy
Serbołużyczanie, niewielki naród słowiański, który przed wiekami ruszył w kierunku Zachodu z Ukrainy i Europy Środkowej, znalazł w Budziszynie idealne miejsce do życia, kultywowania swoich obyczajów, języka. Są odrębnym narodem, który w zgodzie żyje z Niemcami. Mają własną prasę, radio, telewizję, teatr, wszędzie są napisy w dwóch językach. Dzieci mojej przewodniczki chodzą do łużyckiego przedszkola, a ona, Niemka, musi się zacząć uczyć języka łużyckiego by wiedzieć, co dzieci mówią między sobą. I jak mówi jest szczęśliwa, że razem mogą tak zgodnie żyć. – Pytano mnie nie raz, dlaczego uczymy dzieci języka i kultury łużyckiej. Zawsze odpowiadałam, że nie chciałabym, by moje dzieci o swoich sąsiadach powiedziały z lekceważeniem „to cudzoziemcy”, żeby w ich środowisku czuły się obce – wyjaśniła.
Dodaj komentarz