Kioto
Pierwszą autobusową klasą do Tokio
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Bilet miałam w garści. Przezornie kupiony przez znajomego już w Tokio. Kartonik, cały w krzaczkach, jedynie kierunek był napisany alfabetem łacińskim. A mimo to biegałam po dworcu w Kioto szukając przystanku, skąd miał odjechać autobus do Tokio.
Już wcześniej wykoncypowałam że pojadę późno, nocnym autobusem do Tokio, skąd w południe odlatywał samolot do domu. Pamiętałam, że powinien odjechać o godz. 23… coś tam. Ale ile – to już sądziłam, że mi powiedzą na dworcu. A guzik. Na dworcu kantorki pozamykane. Nie było nikogo funkcyjnego, kto mógłby mnie zrozumieć. A nieliczni anglojęzyczni pasażerowie odsyłali mnie od peronu do peronu. Ostatecznie czujnie usiadłam na plecaku, po środku placu. Autobus podjechał. Szczęśliwie kierunek był napisany alfabetem łacińskim: Tokyo. Nagle przy podjeździe pojawili i się pozostali pasażerowie.
Takim lux-busem nie jechałam nigdy. Plecak szybko zniknął w luku bagażowym. Zostałam z kwitkiem i pan w czapce z daszkiem i w białych rękawiczkach zaprosił na autobusowe salony.
Puchaty, ciemny chodnik przykryty był białym, bawełnianym ręczniczko-chodnikiem. Mój fotel znajdował się na górnym pokładzie. Ucieszyłam się na myśl o widokach… Zbyt wcześnie, szyby miały pełne zaciemnienie, by nie przeszkadzać śpiącym pasażerom. Funkcyjny pan w rękawiczkach podążył za mną… Jakby wiedział, że będą kłopoty z obsługą siedzenia. Skąd miałam wiedzieć, jaki przycisk nacisnąć, by wygodny fotel zamienił się w łóżko sypialne? Pan podał mi kocyk, obleczoną poduszkę, posłał prześcieradełkiem. Dostałam bambosze, stopery do uszu i maseczkę na oczy. To nie był samolot! Ciągle to autobus rejsowy z Kioto do Tokio. Zapytałam o której będziemy na miejscu. – 5:36 – odparł. No i tak się stało. Autobus zatrzymał się w środku miasta na peronie o 5:36!
* * *
Cóż, ale tak punktualną i luksusową podróż przeżyłam tylko raz. Warto było, dla nabycia doświadczenia.
Dodaj komentarz