Kyzył Kum
Przez Czerwoną Pustynię

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Główna, ponad 300-kilometrowa droga z Buchary do Chiwy, poprowadzona została przez pustynię Kyzył Kum ? Czerwoną ? od koloru kwitnących na niej na wiosnę kwiatów, niemal dokładnie dawnym Jedwabnym Szlakiem.
Tyle tylko, że obecnie niewielki jej odcinek przebiega przez Turkmenistan. Trzeba więc jechać objazdem, nadkładając ponad sto pięćdziesiąt kilometrów. Fragmenty tych szos są dobre, nawet standardu europejskich dróg szybkiego ruchu. Sporo odcinków znośnych. Ale dziesiątki kilometrów, w tym część w przebudowie, wręcz koszmarnych. Po bokach dróg są piaski pustyni i jej rzadka roślinność, głównie ostre trawy i krzewy.
W pewnym momencie dostrzegliśmy okrągłe, wojłokowe jurty obozowiska koczowników. ? Zapewne należą do Kazachów ? powiedział z naciskiem nasz przewodnik Szach ? bo Uzbecy już od dwu wieków prowadzą osiadły tryb życia. Zatrzymaliśmy się, podeszły do nas dzieciaki, później ich matka. Przy jednej z dwu jurt spotkaliśmy mężczyznę. Było to małe obozowisko dwu spokrewnionych ze sobą rodzin. Warunki życia prymitywne. Kuchnia przypominała raczej składzik wyrzuconych przedmiotów zbędnych. Ich źródłem utrzymania jest hodowla owiec i baranów.
Kilkanaście kilometrów dalej tuż przy szosie stał patrząc na nas dorodny baktrian ? azjatycki dwugarbny wielbłąd. Bez poganiacza, nawet uzdy. W zasięgu wzroku nie widać było człowieka ani innych zwierząt. Widocznie zwierzę samo znało drogę do domu.
Od czasu do czasu mijaliśmy jakieś maleńkie skupiska zieleni, przy nich drogowe punkty kontrolne. W porze obiadu zrobiliśmy postój przy niewielkiej przydrożnej restauracji. Parę stolików ze wschodnimi ławami do siedzenia ?po turecku?, kilka z normalnymi ? na zewnątrz pod zadaszeniem. Obok prymitywny kran z wodą, kilkadziesiąt metrów dalej, na pustyni, ?sławojka?. Jedzenie w niewielkim wyborze, ale znakomite. Nareszcie prawdziwe szaszłyki z baraniny, a nie z kurcząt czy twardawej wołowiny. Świetnie przyprawione, podobnie jak kebaby. Do tego płaskie chlebki, warzywa, zielona herbata w pialach ? filiżankach bez uszek.
Mijały godziny monotonnej jazdy. W pewnym momencie, niemal na horyzoncie pojawiło się, jak gdyby fatamorgana: rozległe pasmo wody. To jedna z dwu największych rzek Azji Środkowej, Amu Daria. Musieliśmy przejechać jeszcze sporo kilometrów aby znaleźć się na wysokiej nadrzecznej skarpie. Nurt był jednak w odległości niemal kilometra, przy dużej różnicy poziomów. Trudno jednak było nie zejść do tej rzeki i nie umoczyć w niej chociażby rąk i stóp. Mimo iż byliśmy na gorącej pustyni, woda okazała się chłodna. Kilku rybaków przygotowywało sieci do kolejnego połowu.
Ruszyliśmy dalej. Krajobraz zmienił się diametralnie. Żegnaj pustynio! Jest woda, a więc i życie. Pola uprawne, sady, winnice. Mijaliśmy mniejsze miejscowości, a wreszcie dostrzegliśmy wysokie mury obronne Chiwy.
Dodaj komentarz