Czujemy przedsmak pustyni... Droga robi się koszmarna. Wąska tak, że samochody mijają się z trudem. A przede wszystkim pełna jest dziur oraz tylko resztek asfaltu, które raczej utrudniają, niż ułatwiają jazdę.
Pustynia, wbrew powszechnemu przekonaniu, pełna jest życia. Zwierzęta i nikłe rośliny żywią się mgłą z zimnego frontu Benguelskiego. Deszcze tam nie padają...
Baharija (Al-Bahrijja) jest właściwie zespołem kilku oaz stykających się ze sobą, ale przedzielonych piaskami i nieużytkami, z fantastycznie uformowanymi przez przyrodę skałami i wzgórzami.
Otaczają ją niewielkie piaskowe wydmy, dzięki czemu jest znakomitym turystycznym punktem wypadowym na pustynię. Głównie na wielbłądach, ale także motocyklami i pojazdami z napędem na cztery koła, ale również balonem lub paralotnią.
Valle de la Luna – Moon Valley swoją nazwę zawdzięcza krajobrazowi jak z księżyca: surowe skały, olbrzymie wydmy piaskowe, solna pustynia – taki obrazek ciągnie się aż po horyzont.
Od czasu do czasu mijamy maleńkie skupiska zieleni, przy nich drogowe punkty kontrolne. W porze obiadu zrobiliśmy postój przy niewielkiej przydrożnej restauracji. Parę stolików ze wschodnimi ławami do siedzenia „po turecku”. Jedzenie w niewielkim wyborze, ale znakomite.
Wielbłąd musi być na pustyni. Gdy podnosi się prostując tylne nogi (które ma chyba złożone wielokrotnie) i rzuca niespodziewającym się niczego turystą w przód, w tył i znowu w przód, krzyk sam się wydobywa z gardła. A jak miło jest zanurzyć dłoń w wielbłądziej sierści...
Te dwie oazy górskie w Tunezji, podobnie jak oazy pustynne, uzależnione są od dopływu drogocennej wody. Zarówno Tamerza, jak i Chebika położone są w pobliżu strumieni, które spływają ze skał.