Galapagos
Żółwie na wyspie Santa Cruz
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Autobusem z lotniska udaję się na przystań, skąd promem docieram na pobliską wyspę Santa Cruz.
Po pół godziny jestem już na miejscu, w miasteczku Puerto Ayora – najbardziej zaludnionym mieście archipelagu, siedzibie fundacji Charles’a Darwina i bazie wypadowej na inne wyspy. Bez problemu znajduję tani hostel. Pora rozejrzeć się po okolicy.
Oczywiście pierwsze kroki kieruję do budynku fundacji, żeby zobaczyć sławne, gigantyczne żółwie. Droga prowadzi wzdłuż oceanu, czarne jak smoła kamienie wyłaniają się z wody. Co pewien czas mijam wylegujące się na słońcu iguany, nad głową latają kolorowe papugi, drzewo chlebowe zachwyca egzotycznym kształtem, a kaktusy rozmiarem. Czuję się, jakbym była w samym środku kanału Discovery.
Ośrodek fundacji Charles’a Darwina znajduje się około godzinę marszu od miasteczka. Fundacja została założona w 1957 roku w Belgii. Zajmuje się przede wszystkim ochroną zagrożonych gatunków mieszkających na wyspach. Priorytetem są oczywiście gigantyczne żółwie. Co jakiś czas pracownicy fundacji przeszukują wyspy w poszukiwaniu jaj. Zabierają je do budynku fundacji, gdzie żółwie wykluwają się i spędzają pierwsze lata życia. Gdy są już wystarczająco duże i silne by przeżyć, zostają odniesione na rodzime wyspy. Dzięki temu zabiegowi liczba zagrożonych gatunków znacznie zmalała.
Teren fundacji został zaplanowany w taki sposób, by jak najlepiej ułatwić zwiedzanie. Każdy ma wstęp do kamiennych zagród, gdzie wylegują się żółwie. Do każdego osobnika można podejść i przyjrzeć mu się z bliska. Jest tylko jedna zasada: nie wolno ich dotykać i torować im dojścia do jedzenia i picia. Oglądane tych gigantów z bliska to niezapomniane przeżycie. Żółwie słoniowe, bo to one zamieszkują Galapagos, od nich również wzięła się nazwa archipelagu, należą do największych na świecie. Ich waga przekracza 200 kg a wysokość dochodzi do 1 metra. Na ogół są bardzo spokojne, ale rozdrażnione potrafią nawet ugryźć.
Podchodzę blisko żeby zrobić zdjęcie. Żółw chyba wyczuwa zainteresowanie, bo zaczyna efektownie pozować, wstaje i unosi wysoko głowę. W takiej pozycji sięga mi do bioder. Po udanej sesji zdjęciowej idę do ostatniej zagrody, gdzie mieszka George – najstarszy żółw na wyspach. – 160 lat, pewnie pamięta Darwina – śmieją się turyści. George prawie się nie rusza, olbrzymi jego pancerz leży na ziemi, tylko co pewien czas wychyla głowę, ale zaraz chowa ją w skorupie. Jest piękny.
W fundacji znajdują się również legwany – kolejni sławni mieszkańcy Galapagos. Te wielkie jaszczurki z kolorową skórą, pięknie mieniącą się w słońcu, mierzą ponad metr długości i ważą około 13 kg. W następnych zagrodach podziwiam iguany, jaszczurki i węże. Tak bardzo cieszę się, że zdecydowałam się tutaj przylecieć, że uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
W drodze powrotnej spotykam trzy Angielki, które mieszkają tutaj od ponad trzech miesięcy. W zamian za zakwaterowanie i jedzenie uczą dzieci angielskiego i pomagają w fundacji. – Georga odwiedzamy prawie codziennie – odpowiadają chórem. Po powrocie do Puerto Ayora, w jednej z tysiąca agencji podroży rezerwuję miejsce na jutrzejszą wycieczkę na wyspę Floreana, a wieczorem jem kolacje z małżeństwem amerykanów, których poznałam w samolocie. Pierwszy dzień na wyspach dobiega końca.
Dodaj komentarz