Lhasa
Pałac Potala – rezydencja dalajlamów

A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Sprzedawcy i żebracy
Na każdym kroku spotykamy żebraków, przeważnie dzieci. Umorusane, w brudnych ubraniach, ale nie nachalne. Pokazując drobne banknoty trzymane w dłoniach, dają znaki, rzadziej rzucają niewyraźnie „money”, aby je wspomóc. W jednym miejscu mężczyzna wyciska, chyba z gliny, jakieś buddyjskie świątki w drewnianych formach i oferuje je pielgrzymom i turystom. To też odmiana żebractwa, ale bardziej honorowa. Pod jakąś skałą obok schodów siedzi mnich w średnim wieku z proszalnie wyciągniętą prawą dłonią i paroma banknotami leżącymi na ziemi przed nim. Obok niego o skałę oparty jest duży młynek modlitewny na długiej pałce.
Cały czas pod nadzorem
Ale czy to na pewno mnich? A może tylko przebrany za niego funkcjonariusz policji? Przecież pałac i jego okolica są dobrze monitorowane przez służby specjalne. Wewnątrz pałacu – muzeum też spotykamy strażników w mundurach, ale i dosyć sporo w strojach mnichów. Prawdziwych – kolaborantów, czy przebierańców? Coś robią przy obiektach kultu, pilnują aby od świeczek nie powstał pożar. Ale przecież pieniądze z dużych puszek na datki ustawionych obok relikwii i ołtarzy raczej na pewno nie pójdą na potrzeby klasztoru.
Zwiedzanie wśród tłumów
Zwiedzanie jest szalenie ciekawe, chociaż męczące w tym tłumie, zaduchu, pośpiechu. Widzę setki wspaniałych typów ludzkich, scen, dzieł sztuki, obiektów sakralnych. Niestety, fotografowanie wewnątrz pałacowych pomieszczeń, w muzealnych obecnie salach, jest absolutnie wykluczone. Na platformach, placykach, dachach – owszem. Z wielkiego dachu pałacu Potala roztacza się wspaniała panorama. Tuż przed nim jest duży plac z gładką nawierzchnią zbudowany na miejscu ruder i bagnistego terenu. Dalej przewija się wstęga rzeki. Na lewo od placu widzę kawałek nowej części miasta przy i w okolicach głównej jego arterii, Beijing Rd. – Aleji Pekińskiej. Dalej zaś stare miasto z górującym nad nim klasztorem i świątynią Jokhang. I okoliczne góry, a dalej himalajskie szczyty.
Niestety, trzeba wracać…
Tym razem słynnymi, widocznymi z daleka wielkimi i szerokimi kamiennymi schodami. Z bocznych uliczek i przejść pałacu wylewają się grupki tybetańskich pielgrzymów. Sądząc z ich wiejskiej odzieży, strojów regionalnych, dzieci prowadzonych za rękę, na pewno nie miejscowych turystów, którzy zapragnęli zobaczyć skarby kultury narodowej. To szczęśliwcy, którym udało się kupić bilety i zobaczyć wnętrza pałaców raczej w przeszłości dla nich niedostępne. A nie tylko okrążyć w pielgrzymim kręgu kora święte wzgórze Marpori kręcąc modlitewnymi młynkami i szepcząc mantry.
Dodaj komentarz