Inari
Pożegnanie z jeziorem

Drzewka są niewiele od nas wyższe. Jeziorko obok nie nosi żadnych oznak obecności człowieka. Krystalicznie czysta woda, na brzegu zwalony pień. Miękki wysoki mech sprawia wrażenie, jakby nie rósł na stałym podłożu. Nie mam pewności jak to działa.
fot: Anna Michałowska
Inari. Pożegnanie z jeziorem
Parking robi wrażenie, jakby był przy czymś. Ale przy czym? Tu pierwszy raz widzimy trawniki na dachach. Bardzo nam się ten patent podoba. Na końcu parkingu duża tablica informacyjna. Już wiemy ? tu zaczyna się rezerwat, a właściwie trasa turystyczna.
To już 10 lat! Materiał został zamieszczony w naszym portalu ponad dekadę temu.
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!

Droga wzdłuż jeziora jest niezwykle malownicza. Brzegiem, groblą, wzdłuż moczarów. Zatrzymujemy się na posiłek – wybieram miejsce na dzikim parkingu nad sama wodą – można wjechać niemal do wody. 

Za chwilę okazuje się, że jest to bardzo przydatne. Podjeżdża duża terenówka z lawetą, na lawecie łódź ? ale jaka! Terenówka porusza się jak po własnym podwórku ? za pierwszą przymiarką cofa pochylnią do jeziora, laweta niknie pod wodą, wyciągarka zwalnia łódź. Patrzę z otwartą gębą ? cała operacja trwa niecałe pół minuty, z zegarkiem w ręku. Mistrzem ceremonii jest ? dziewczyna (!). Jedno z tutejszych biur podróży organizujące połów ryb na jeziorze ? główny „przemysł” okolicy. Trzech panów w woderach zgrabnie ładuje się do łódki. Opierają wędki o rodzaj skrzydła. Odpływają i szybko nikną na horyzoncie. W sumie nie dziwne ? łódeczka ma silnik Jonson 200 (liczba oznacza moc w KM).

Dojeżdżamy do osady Inari, w języku Samów ? Anar. Napisy na tablicach są dwujęzyczne. W zasadzie cała osada to hotel z restauracją po jednej stronie, za hotelem przystań dla jachtów i lądowisko wodnosamolotów. Po lewej sklep. I już. Kupujemy potrzebne rzeczy. Specjalnie poluję na filmjolk ? rodzaj zsiadłego mleka w kartoniku ? rewelacja, szczególnie do płatków. Wkrótce za Inari skręcamy z głównej drogi nr 4 (E75), która prowadzi dalej do granicy z Norwegią w Utsjoki i dalej do granicy z Rosją w Kirkenes.

Jedziemy na Karasjok. Droga naprawdę staje się wąska. Las ustępuje miejsca zaroślom. Zatrzymujemy się na herbatę z ciastkiem, a właściwie chcemy się trochę poprzyglądać tej dziwnej okolicy. Drzewka są niewiele od nas wyższe. Jeziorko obok nie nosi żadnych oznak obecności człowieka. Krystalicznie czysta woda, na brzegu zwalony pień. Miękki wysoki mech sprawia wrażenie, jakby nie rósł na stałym podłożu. Nie mam pewności jak to działa. Wracam na parking. Na parkingu oczywiście jest kibelek i stolik z krzesełkami. Jak zwykle porządnie, ale nie do przesady, jak np. w Szwecji.

Parking robi wrażenie, jakby był przy czymś. Ale przy czym? Tu pierwszy raz widzimy trawniki na dachach. Bardzo nam się ten patent podoba. Na końcu parkingu duża tablica informacyjna. Już wiemy ? tu zaczyna się rezerwat, a właściwie trasa turystyczna. Z tablicy wynika, że do wycieczki trzeba się odpowiednio przygotować, najbliższa cywilizacja i dojście do drugiej szosy ? za siedem dni. Rysunki szczegółowo instruują, jak przechodzić przez most linowy, jak rozpalać ogień i omawiają inne poważne kwestie survivalowe. Ciekawe, jak wygląda taka dzika trasa z miejscami na ogniska? Mają porąbane drzewo i zapałki w folii? Coraz bardziej mnie ciągnie, by tu zostać. Jedziemy. Granica już blisko.

Poczytaj więcej o okolicy:

Dodaj komentarz
(Dozwolone typy plików: jpg, gif, png, maksymalny waga pliku: 4MB.)
(wymagany, niepublikowany)
Wszystkie materiały zamieszczone na naszym portalu chronione są prawem autorskim. Możesz skopiować je na własny użytek.
Jeśli chcesz rozpowszechniać je dla zysku bez zgody redakcji i autora – szukaj adwokata!
Zamknij