Gorgany
W drodze ku górom
A świat się zmienia… Niektóre informacje praktyczne mogą okazać się nieaktualne!
Każdy kto kocha Bieszczady i choć raz był w dobrą pogodę na Tarnicy lub Haliczu, miał okazję zobaczyć na wschodzie panoramę gór – niezmierzonych, dzikich, pociągających. Jeszcze do końca lat 80. ubiegłego wieku były to też góry niedostępne dla turysty z Polski.
Indywidualne wyjazdy w rejony zachodniej Ukrainy, będącej do 1939 roku w granicach II Rzeczpospolitej, wydawały się władzom Socjalistycznej Republiki Ukrainy niewłaściwe albo nawet podejrzane. A legenda pięknej huculskiej ziemi kusiła, zaś widok niekończących się gór skłaniały do marzeń, do tęsknoty, rzadziej planów. A jednak. Dziś każdy Polak może bez zaproszenia pojechać na Ukrainę i dotrzeć w urocze zakątki Wschodnich Bieszczadów, Czarnohory, Gorganów. To właśnie Gorgany – dzikie, niedostępne, rzadko odwiedzane, stały się celem mojej wyprawy latem 2009 roku.
Aby je zobaczyć trzeba tam najpierw dotrzeć. Mając w pamięci liczne opowieści o jakości ukraińskich dróg, oraz dość powszechne przekonanie, że każdy pojazd choć trochę lepszy od Poloneza zostawiony przez właściciela na ukraińskiej ziemi zniknie bezpowrotnie, z samochodu zrezygnowałem na początku. Pozostawały trzy możliwości: samolot, autobus i pociąg. Do Lwowa można się dostać każdym z nich. Samolot, jak to samolot – szybko, wygodnie, ale drogo. Autobus przeciwnie – najtańszy, ale długo i bardzo niekomfortowo. Wygrał pociąg. Pospieszny z Wrocławia do Lwowa przez Kraków. Wagony tylko z miejscami do leżenia, bez restauracyjnego, za to wygodnie i – to ważne – pociąg dociera do Lwowa wcześnie rano.
Pozostawiając sobie zwiedzanie tego wspaniałego miasta na drogę powrotną postanowiliśmy ruszyć w góry. Optymalny wydał się najpierw pociąg do Iwano-Frankowska (Stanisławowa). Jedzie bardzo powoli, ale za to pewnie i planowo. Cena też nie jest wygórowana – poniżej 30 hrywien (ok. 12 zł). Wagony typowo radzieckie – dwie ławki z oparciami, które po rozłożeniu dają cztery miejsca leżące. O żadnym barze nie ma mowy, za to w każdym wagonie – samowar. No może to zbyt szumna nazwa dla tego urządzenia – skrzyżowania bojlera z parnikiem – ale wrzątek do własnego naczynia jest.
Jestem z tych, którzy właśnie tak stawali na Haliczu i spoglądali na niezmierzone pasmo gór na wschodzie, na świat zakazany. I… choć wiem, że w Gorganach najwięcej jest polskich turystów, że warto, że pięknie, ciągle nie mogę tam trafić. Oj, chciałoby się!
Jest nas takich więcej…