Zjeżdżamy na przedmieście stolicy Nepalu. Pierwsze wrażenie jest fatalne. Chaotyczna, brzydka zabudowa, masa ruder, spory ruch. Zniknęła gdzieś czystość, zadbane otoczenia domów rzucające się w oczy w mijanych wcześniej wsiach i miasteczkach...
W nepalskim Patanie mógłbym nie tylko godzinami, ale całymi dniami krążyć po jego Placu Pałacowym – Durban Sqare oraz przecinających go, wychodzących z niego lub wpadających nań ulicach i uliczkach. I podziwiać fascynujące budowle sakralne.
Im bardziej zagłębiam się w wąskie uliczki Bhaktapuru w Nepalu, zwanego obecnie oficjalnie (chociaż nazwę tę stosuje się jeszcze rzadko) Bhadgaunem, tym średniowiecza jest więcej. Jeżeli zresztą być dokładnym, to jest tu dopiero początek XII wieku.
Według miejscowych wierzeń Dolinę zamieszkuje 100 tysięcy bogów i bóstw. Od wielkich, jak Sziwa i cały areopag hinduistyczny, do bóstw jednej wioski, wzgórza, domu, a nawet wielkich kamieni.
Różnobarwny tłum pielgrzymów wypełnia schody prowadzące do powolnego nurtu rzeczki Bagmati. Jestem w świętym mieście Deopatan, w zespole kultowym Pashupatinath, spełniającym dla hinduistów nepalskich taką samą rolę, jak dla indyjskich Benares nad Gangesem.
W oknie pojawia się postać małej dziewczynki o smutnej, poważnej twarzy lalki. Podnoszę aparat fotograficzny. Po paru sekundach Żywa Bogini Kumari znika w głębi pomieszczenia. Ale widziałem ją, "zaliczyłem" jedną z największych nepalskich atrakcji.
Sława tego miejsca przekracza nie tylko granice Doliny Katmandu, ale i Nepalu. Jest ono nie tylko najstarszym miejscem kultu w tej części Himalajów, ale i sanktuarium zarówno buddyjskim, jak i hinduistycznym.
Po stołecznym Katmandu najpopularniejsze wśród turystów miasto Nepalu. Tu, żeby zobaczyć fascynujący wschód słońca na Annapurnie, wystarczy tylko wejść przed świtem na dach hoteliku, w którym się nocuje – a jest ich bardzo wiele i są do tego przystosowane.