Czas pomyśleć o zimie…
Zapraszamy na narty i snowboard. Mamy tu dla Was multum propozycji. Ale przecież nie wszyscy muszą koniecznie na stok. Dlatego podpowiadamy też jak spędzić zimę bez nart!
Schodzę stokiem Stokłosicy. Czerwony szlak wyraźny ale zaspy, wiec nie przejdę. Podążam wzdłuż trasy narciarskiej. Nie przeszkadzam narciarzom, a zresztą... kije przecież mam i to dwa, a że „deski” zgubiłam... zdarza się.
Po dłuższych namowach postanawiam zapłacić po 2 euro za flaszkę, żeby nie robić przykrości, ale sprzedawca zniechęcony naszą bierną postawą zostawia nam butelkę okazową w prezencie. Rozpijemy ją na Nordkappie...
Idziemy za znakami czarnymi, zgodnie z zaleceniami zimowymi. Znajdujemy coś w stylu węzła szlaków i chyba robimy błąd… Jest jakieś oznaczenie kierujące w drogę boczną, że niby na szlak zimowy, ale przecież wiemy, że zimowy to czarny… a w ogóle to chyba już wiosna…
Greater Vancouver albo Metro Vancouver to okręg administracyjny, skupiający wraz z metropolią Vancouver kilka miast i mniejszych obwodów. Mieszka w nim około 2 mln 200 mieszkańców, podczas gdy w samym Vancouver około 600 tysięcy.
Jedziemy szeroką ulicą z drogą dla rowerów. I motorowerów jadących 80 km na godzinę! Finlandia to dziwna kraj. Skręcamy do parku na wyspie – stare drewniane domki są zamieszkałe. Promenadą wjeżdżamy na centralny plac...
Około północy obserwujemy dziwny pokaz w wykonaniu słońca. Jest ono tuż nad widnokręgiem i przesuwa się wzdłuż niego prawie się nie zbliżając do "linii zanurzenia". Inaczej niż u nas, gdzie słonko im bliżej horyzontu tym bardziej przyspiesza. A tu nie. Skandynawia.
Uroczyste odsłonięcie pomnika nastąpiło 14 września 1788 roku, w 105 rocznicę odsieczy wiedeńskiej. Do Łazienek przybyło ok. 30 tysięcy osób. Tej nocy park rozświetliły ognie sztuczne, a biedocie rozdawano jedzenie.
Wzdłuż drogi, co kilkaset metrów, mijamy kolejną stację Drogi Krzyżowej. Kamienne obeliski mają różne kształty. Spotykamy również stare kapliczki beskidzkie. Ponad granicą lasu, na zaśnieżonej polanie, wyłania się ciemny budynek schroniska...
Gdy w 1867 r. z baryłką whisky pod pachą zszedł na ląd hotelarz Jack Deighton i założył saloon serwując w nim ten trunek, do osady przylgnęłą nazwa – Gastown. Pochoszi od przydomka właściciela baru „Gassy Jack” (podchmielony…). I tak zostało.
Codziennie progi tego królestwa zakupów przekracza 100 tys. klientów. Sklep ma kubaturę 70 tys. metrów sześciennych. Około 3 miliony artykułów, 4 tys. pracowników, 400 manekinów. I wciąż nowości.

